Rozdział 1.
Pod koniec drugiego tygodnia naszych sierpniowych wakacji nad morzem Antek bardzo się zmienił. Nadal codziennie rano przychodził na plażę w towarzystwie swojej groźnie wyglądającej niani, ale to nie był już ten sam Antek. Spoważniał bardzo, nachmurzył się, wyprostował. Zaczął gdzieś znikać na długie godziny i prawie w ogóle przestał wchodzić do wody. Któregoś dnia podpatrzyłam nawet, jak skryty za plażowym koszem robi siedem i pół pompki, a potem ogląda swoje ramię i sprawdza, jak bardzo urosły mu mięśnie.
- Mogę z tobą poćwiczyć? - zapytałam wtedy znienacka, a on podskoczył jak oparzony.
- Zjeżdżaj stąd, Elka! To nie są babskie sprawy! - burknął. - A poza tym to jeszcze smarkata jesteś!
O tej smarkatości to chyba tylko na złość powiedział, bo sam przecież ledwie pół roku ode mnie był starszy. On październikowy, a ja kwietniowa - gdybym się trochę pospieszyła i parę miesięcy wcześniej przyszła na świat, też bym się teraz tak jak on do czwartej klasy wybierała. Dziewczynką wprawdzie i tak bym była - z tym już nic nie dało się zrobić - ale jeszcze całkiem niedawno wcale mu to tak bardzo nie przeszkadzało. Ganialiśmy razem po wydmach, budowaliśmy zamek z piasku i Antek przyznał nawet, że północno-wschodnia baszta, czyli ta moja, jest prawie równie dobra jak jego południowo-zachodnia. Nie mogłam pojąć, skąd wzięła się ta jego nagła niechęć do kobiet.
- Nie to nie! - prychnęłam urażona. - Sam się baw!
Popatrzył na mnie z goryczą zmieszaną z dobrotliwym pobłażaniem i westchnął:
- Oj, dziecko, dziecko! Żebym to ja miał czas na zabawę!
Ze wszystkich chłopaków na świecie on w tej chwili był najwstrętniejszy. Nie mogłam wytrzymać i pokazałam mu język.
Następnego dnia nie spuszczałam Antka z oka. Postanowiłam dowiedzieć się, gdzie się tak ukradkiem wymyka, kiedy wszyscy smażą się na plaży. Koniecznie chciałam odkryć tę jego chłopacką tajemnicę, a potem powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślę. Cha, cha! - zamierzałam się zaśmiać. - I to niby mają być te dorosłe sprawy?
Antek z początku leżał na piasku i myślał. W cienistym wnętrzu wiklinowego kosza siedziała niania, której przykazano mieć na niego baczenie. Ponieważ Antek nie robił kompletnie nic, przed czym należało go pilnować, oddech opiekunki stawał się coraz głośniejszy, wolniejszy, bardziej miarowy, aż w końcu przeszedł w wyraźne pochrapywanie. Antek wyczekał jeszcze chwilę, żeby się upewnić, czy nianię sen zmorzył na dobre, po czym powoli podniósł się z piasku. Rozejrzał się po plaży, czy nikt go nie obserwuje. Udałam, że całą moją uwagę zaprząta kolekcja muszelek i kolorowych kamyków, ale kątem oka obserwowałam każdy jego ruch. Schylił się, niedbale wziął z piasku plażowe wiaderko, napełnił je wodą i ostrożnie stawiając stopy, ruszył w kierunku pasa nadmorskich wydm. Nie musiałam nawet go śledzić. Woda z jego wiaderka kapała na piasek i zanim słońce zdążyło ją wysuszyć, znaczyła na plaży wyraźny ślad. Poczekałam, aż jasna głowa Antka zniknie za wydmami, i szybko pobiegłam za nim. Przed szczytem wydmy ukucnęłam za karłowatą sosenką i ostrożnie wystawiłam głowę zza piaszczystego grzbietu. Znajdowała się tam płytka dolinka pomiędzy sąsiednimi wydmami. Antek klęczał na piasku zajęty jakąś pilną pracą i mruczał coś do siebie. Pełznąc na czworakach, podsunęłam się bliżej i wtedy usłyszałam wyraźnie:
- Melduję posłusznie, że dziesięć, panie generale!
Podpełzłam jeszcze bliżej. Przed Antkiem na ziemi leżało dziesięć kulek ulepionych z wilgotnego piasku. Chłopiec przelewał właśnie wodę z wiaderka do niewielkiego dołka, żeby przygotować materiał na kolejne kule.
- Dwa pączki poproszę! - zawołałam wesoło, a on znowu nerwowo podskoczył.
- Już cię tu nie ma, szpiegu jeden! - warknął, ale ja postanowiłam się nie zrażać.
- Mogę z tobą polepić pączki? - zapytałam grzecznie.
Popatrzył na mnie ze zgrozą.
- Pączki?! - krzyknął. - Dziewczyno! Wojna idzie, a ty mi tu o pączkach? To są pociski, a nie pączki!
Kiedy zapytałam, po co mu pociski, zapadł się w sobie, jakby porażony moją niewiedzą. Potem kazał mi przysiąc na miłość ojczyzny, że to, co usłyszę, nie wyjdzie poza piaszczystą nieckę, w której byliśmy ukryci, i zaczął przyciszonym głosem:
- Znad morza, nisko nad ziemią leci niemiecki samolot, rozumiesz?
Oczywiście, że rozumiałam. W ostatnich dniach prawie w każdej rozmowie dorosłych latały niemieckie samoloty, a wstrętny i śmieszny Hitler wymachiwał zaciśniętą pięścią.
- Myśli, że jest bezpieczny - tłumaczył dalej Antek. - Ale ja już na niego czekam, rozumiesz? Kiedy jest bardzo blisko, zrywam się z ziemi i rzucam w niego pociskiem. Kulka rozbija mu się na pancerzu, piasek wpada do silnika, silnik zaczyna się krztusić, samolot traci wysokość, pikuje prosto w ziemię i BUM! Rozumiesz?
Rozumiałam i bardzo mi się podobał ten plan.
- A mogę porzucać z tobą? - spytałam, a on popukał się w czoło.
- No, to bym ci chociaż pociski podawała - prosiłam.
Nie chciał o tym słyszeć.
- Wojna nie jest dla dziewczyn! - burknął, a ja pomyślałam, że to okropnie niesprawiedliwe.
Rozdział 2
- Prawda, że to nieprawda, że wojna nie jest dla dziewczyn? - zapytałam tatę, który wieczorem przysiadł na moim łóżku i starannie poprawiał mi kołdrę. Tata uśmiechnął się i powiedział:
- Wojna w ogóle nie jest dla dzieci, córeczko.
Z początku trochę mnie ta odpowiedź rozczarowała, ale po chwili zaczęłam w niej dostrzegać także pewne dobre strony.
- Czyli dla chłopców też nie? - upewniłam się.
- Dla chłopców też nie - potwierdził tata, a ja bardzo się ucieszyłam.
- A w ogóle to będzie wojna? - spytałam.
Właściwie to chyba chciałam, żeby była. Chciałam, żeby ten zarozumiały Antek na własnej skórze przekonał się, że sam też jest za mały na wojnę, i przestał zadzierać nosa.
Tata spoważniał, odgarnął mi włosy z czoła i powiedział:
- Może i będzie, ale nie martw się, tobie na pewno nic nie grozi.
Opowiedział mi o naszych potężnych przyjaciołach za granicą, którzy nie pozwolą nas skrzywdzić. Mówił o polskich żołnierzach, którzy mają karabiny, czołgi, samoloty i prawdziwe pociski, a nie jakieś tam śmieszne kulki z piachu. Mój tata był wysoki i strasznie, strasznie silny. Chyba w ogóle najsilniejszy na świecie. Potrafił bez najmniejszego trudu jedną ręką podnieść mnie i podrzucić jak lekką piłeczkę. Lecąc w powietrzu, zawsze głośno piszczałam, że niby okropnie się boję, ale tak naprawdę nie bałam się wcale. Wiedziałam, że tata mnie złapie i bezpiecznie postawi na ziemi. Nie chciałabym być w skórze tych złych Niemców, którzy przyszliby zrobić mi krzywdę. Oczami wyobraźni widziałam, jak wylatują jeden po drugim drzwiami i oknami, a mój tata otrzepuje po każdym ręce i grzecznie im radzi, żeby już nie wracali.
- A jak przyjadą po mnie czołgiem? - spytałam wesoło.
To było zaproszenie do naszej ulubionej zabawy w Głupią Odpowiedź na Głupie Pytanie.
- To im powiem, że moja księżniczka jeździ tylko karetą.
- A jak będą do nas strzelać?
- To im zatkam lufę palcem.
- A jak będą mieć więcej niż dziesięć karabinów?
- To użyję też palców u nóg.
- A jak będą zrzucać bomby?
- To je złapię i odeślę im pocztą.
- A jak znowu je zrzucą?
- To dmuchnę tak mocno, żeby do nich wróciły. Tata nadął policzki i taką zrobił przy tym
śmieszną minę, że aż mnie brzuch rozbolał ze śmiechu.
- No, śpij już, córeczko - powiedział, całując mnie w czoło.
Wstał, podszedł do drzwi i wychodząc zgasił światło. Zasypiałam cichutko chichocząc.
Paweł Beręsewicz
Co było dalej możesz sprawdzić w książce...