niedziela, 6 kwietnia 2014

Tajemnica - zakończenie

                                                           Fragment książki Anny Onichimowskiej pt.: "Najwyższa góra świata"
 
 Babcia stanęła w drzwiach pokoju i .....
                  (tu skończyliśmy czytać poprzednio)

..... popatrzyła na mnie uważnie.
- Umyj się najpierw - przypomniała mi. - A ty, Iza, pospiesz się, bo spóźnisz się do szkoły.
- Dlaczego on tak wcześnie wstaje? - wypytywała Iza babcię.
- Nie wiem - usłyszałem jeszcze. - Widocznie nie chce mu się spać.
      Potem szum wody zagłuszył wszystko, a kiedy wychodziłem z łazienki, za Izą zamykały się właśnie drzwi.
- Nie ma mleka? - zaniepokoiłem się, zaglądając w kuchni do garnka.
- Jest kakao - powiedziała babcia, smarując mi bułkę miodem.
      Nie byłem pewien, czy Piotruś lubi kakao tak jak ja, zajrzałem więc na wszelki wypadek do lodówki.
- Czego szukasz? - spytała.
- Mleka - spuściłem głowę.
- Masz ochotę na mleko?
      Mruknąłem coś niewyraźnie w odpowiedzi, bo nie lubię kłamać, a nie mogłem przecież powiedzieć prawdy. Piotruś był moją tajemnicą i nikt, nawet babcia, nie mogła o nim wiedzieć.
- Możemy iść do sklepu zaraz po śniadaniu, jeśli chcesz - zaproponowała babcia.
      Jadłem bardzo szybko, żeby już było po śniadaniu i żebyśmy mogli kupić mleko dla Piotrusia.
- Czy wszystkie niemowlaki to takie ofermy? - spytałem, kiedy czekaliśmy w sklepie na koszyki.
- Dlaczego ofermy? - zdziwiła się babcia.
- No, niczego nie umieją same robić... Nawet pić same nie umieją - wyjaśniłem z ociąganiem.
- Niemowlaki karmi się przez smoczek - uśmiechnęła się babcia i dodała: - Nie wiem, czy pamiętasz, że Iza ma taką malutką buteleczkę ze smoczkiem, dla lalek...
      To był pomysł! Przytuliłem się do babci z wdzięcznością.
Jestem pewien, że gdyby Piotruś tylko umiał mówić, też chwaliłby moją babcię, a tak mruczał tylko z zadowolenia, a w buteleczce z każdą chwilą było mniej mleka.
- Ale z ciebie łakomczuch! - zaśmiałem się, a Piotruś pisnął potakująco.
      Potem pobawiliśmy się trochę, a kiedy ułożył się na swoim posłaniu i zamknął oczy, opowiadałem mu jeszcze różne rzeczy, takie, które można powiedzieć tylko na ucho najbliższemu przyjacielowi.
- Zabrałeś moją butelkę dla lalek! - krzyknęła Iza.
- Skąd wiesz? - spytałem.
- Bo nie ma - wzruszyła ramionami. - A nikt inny by nie wziął. Oddawaj!
- Do czego ci ona? - spytałem z ociąganiem.
- A co cię to obchodzi? To moja butelka i ma stać na miejscu.
- Ale tobie nie jest potrzebna - próbowałem ją przekonać. - Nie masz przecież żadnego niemowlaka. Wszystkie twoje lalki są duże. A poza tym są na niby, a nie naprawdę.
- Sam jesteś na niby! - rozzłościła się moja siostra.
- A ty gdzie masz niemowlaka, że potrzebna ci butelka ze smoczkiem?
- Gdzieś mam - mruknąłem i odwróciłem się do niej plecami.
- Oddaj - warknęła Iza - bo powiem babci.
- To powiedz - zgodziłem się z rezygnacją. Przecież Piotruś nie może być głodny tylko dlatego, że ona nic nie rozumie, pomyślałem.
- Babciu!!! - wrzasnęła Iza i wypadła z pokoju.
      Siedziałem i czekałem, co będzie, nawet troszkę chciało mi się płakać, bo wyobraziłem sobie głodnego Piotrusia, którego nie ma czym nakarmić, ale nie działo się nic. Iza długo nie wracała, a kiedy wreszcie weszła do pokoju, nie odezwała się do mnie. Miała nadętą buzię i udawała, że mnie nie widzi.
      Po południu poszliśmy z rodzicami na spacer do parku. Chciałem przy okazji sprawdzić, jak się czują moje ślimaki, ale mama nie miała ochoty iść w tę stronę.
- Na sobotę i niedzielę jedziemy na wieś - oznajmił tatuś.
- Zostaliśmy zaproszeni przez wujka Staszka. Cieszycie się?
      Poczułem, że zrobiło mi się gorąco ze strachu.
- A mogłaby z nami pojechać Mariola? - spytała Iza.
- Ja byłam z nimi nad jeziorem...
- Innym razem - pokręcił głową tatuś. - Przecież nie będzie miejsca w samochodzie. Nas czworo i babcia, akurat pięć osób, samochód nie jest z gumy.
- Zmieścicie się - powiedziałem szybko.
- Jak to? - zdziwiła się mama.
- Ja popilnuję domu - powiedziałem odważnie. - Bo ja i tak nie mogę jechać.
- Oczywiście, żartujesz? - spytał tatuś.
- Nie - pokręciłem głową. - Naprawdę. Będę bardzo grzeczny - zacząłem mówić jak nakręcony. - Nie będę wcale wychodził na ulicę, ani nikogo obcego nie wpuszczę do domu. Będę się mył i jadł, naprawdę. I nie wezmę do rąk zapałek, i...
- Uspokój się - przerwała mi mama stanowczo. - Co ci w ogóle przyszło do głowy? Co to za pomysły?
      Spuściłem głowę, wpatrując się w napięciu w czubki trampek.
- On ma jakąś tajemnicę! - wypaliła Iza. - Wciąż kręci i coś ukrywa.
- Co ty na to, Jasiu? - spytał tatuś, a kiedy nic nie odpowiedziałem, oznajmił. - Wyjeżdżamy o ósmej rano, więc musicie się przygotować poprzedniego dnia. I nie chciałbym, Jasiu, mówić z tobą więcej na ten temat.
- Babciu - szepnąłem, kiedy przyszła mnie pocałować na dobranoc. Iza oglądała coś w telewizji i nie było jej w pokoju. - Ja naprawdę nie mogę jechać... Powiedz im...
- Tak się składa, Jasiu - babcia pogłaskała mnie po głowie - że ja zostaję. Nigdy nie czułam się najlepiej na wsi... Więc nic się nie martw. Ja się nim zajmę.
- Tam nikogo nie ma - mruknąłem na wszelki wypadek.
- Gdzie? - spytała babcia z uśmiechem.
- Ty wiesz gdzie... Ale tam nikogo nie ma.
- Zupełnie nikogo? Jesteś pewien? - popatrzyła na mnie, a kiedy nic nie odpowiedziałem, szepnęła: - W porządku. Chciałam ci tylko powiedzieć, że gdyby tam nawet ktoś był, to przez dwa dni nie umrze z głodu. Nawet nie przez dwa dni, bo przecież nie będziecie jechać skoro świt ani wracać bardzo późno...
      Poczułem wielką ulgę. Rzeczywiście, babcia ma rację... Pewnie, że wolałbym nie jechać, chociaż są tam podobno malutkie cielaczki... U wujka jest pełno zwierzaków, myślałem, zasypiając. A cielaki mają takie szorstkie języki, zupełnie jak koty...
- Nie zapomnijcie się dzisiaj spakować - upominał nas tatuś, przeglądając swoje pudełko z wędkarskimi przyborami.
- A ty nie zapomnij iść do piwnicy - powiedziała mama, a mnie aż ciarki przebiegły po plecach.
- Po co do piwnicy? - spytałem. - Ja wszystko przyniosę...
- Tym razem nie chodzi o przyniesienie - powiedziała mama. - W sąsiednim bloku okradli piwnicę, a u nas jest wybity lufcik...
- Ale u nas nie ma co kraść - powiedziałem trochę za głośno. - Nie ma żadnego roweru ani nic.
- A moje konfitury to pies? - oburzyła się mama i wszyscy zaczęli się śmiać.
      Nawet ja się uśmiechnąłem, bo wyobraziłem sobie złodzieja uszmodruchanego konfiturami, ale zaraz przypomniał mi się Piotruś i tak strasznie zacząłem się o niego bać, że nie mogłem już tego dłużej wytrzymać i wybiegłem z pokoju.
- Nie martw się - pocieszyła mnie babcia. - Pójdę razem z tatą. Mogę? - spytała po chwili.
      Kiwnąłem głową i poprosiłem drżącym głosem:
- Tylko uważajcie na niego, dobrze? On jest jeszcze bardzo mały i pewnie się was przestraszy, bo on zna tylko mnie...
- Jeśli boisz się, możesz przecież iść z nami - zaproponowała babcia.
- Nie - szepnąłem. - Ja tam pójdę później i wszystko mu wytłumaczę. Ale chcę być z nim sam.
.......to miejsce, do którego słyszały dzieci wychodzące wcześniej .....

      Kiedy tatuś z babcią wyszli, wysypałem na środek podłogi pudło puzzli i zacząłem układać polanę Smurfów, zaczynając od pantofelków Smurfetki. Udało mi się połączyć nie więcej niż pięć fragmentów, gdy usłyszałem znów ich głosy. Nie ruszyłem się jednak z podłogi i czekałem - sam nie wiem, na co - z bijącym sercem, szukając wśród kawałków łamigłówki czerwonego kwiatka z koniuszkiem ogona Klakiera. Zupełnie nie mogłem go znaleźć, choć przewaliłem wszystkie kawałeczki kilka razy. Wtedy wszedł tatuś, popatrzył na układankę i podał mi szukany element. Okazało się, że leży na samym wierzchu.
- Zaczyna się właśnie w telewizji film o pingwinach. Jeśli masz ochotę, chodź pooglądać - Powiedział tylko i już go nie było.
      Normalnie nigdy nie opuściłbym takiego filmu, ale teraz pomyślałem sobie, że pingwiny są daleko, a kilka pięter niżej siedzi samotnie jeden bardzo mały kot i pewnie zupełnie nie wie, co się stało. Może jest przestraszony, może myśli, że go wydałem...
- Zaraz przyjdę - powiedziałem, przechodząc przez pokój z telewizorem.
      Wydawało mi się, że wszyscy jakoś dziwnie na mnie patrzą, chociaż nikt nic nie powiedział. Może właśnie to było dziwne. Że nikt o nic nie zapytał. Nie było żadnych: „tylko szybko wracaj", „gdzie idziesz", nic, zupełnie nic. Nawet Iza wstrzymała się od głosu, udając, że ogląda film.
      Piotruś siedział w kącie, na półce z ogórkami. Przyglądał mi się badawczo zza dużego słoja. Wydawał mi się jeszcze bardziej potargany niż zwykle.
- Nie denerwuj się - powiedziałem do niego bez przydługich wstępów. - Wszystko przez tych złodziei, sam rozumiesz. Mama boi się o swoje konfitury i dlatego tato z babcią musieli tu zejść na chwilę, żeby zmierzyć szybkę. Chyba wcale im tu nie przeszkadzasz, bo nic mi nie mówili. Tylko, wiesz, tak sobie myślę, że może ja im wszystko powiem. Będziesz ciągle tajemnicą, tylko taką wspólną. Bo oni i tak będą tu przychodzić. To może lepiej, żebyś był tu zameldowany, jeśli wiesz, co mam na myśli...
      Spojrzałem na niego. Czyścił z zapałem swoje spiczaste uszka, zerkając na mnie od czasu do czasu.
- Jesteś mój. Będę do ciebie przychodził, tak jak zwykle. Tylko jutro i pojutrze będzie trochę inaczej, bo muszę jechać na wieś. Odwiedzę cię rano, a potem może wpadnie tu babcia. Ona jest fajna, naprawdę... Powiem im, jak masz na imię, żeby wiedzieli, jak do ciebie mówić, gdyby już tu wpadli. No i warto się jeszcze zastanowić nad tym lufcikiem. Nie chciałbym cię więzić... jak ślimaków... w słoiku...
      Piotruś zeskoczył z półki i zwinął się w kłębek na moim kapciu.
- A może - rozmarzyłem się - jak cię poznają, to polubią i... - aż głos uwiązł mi w gardle ze wzruszenia - będę mógł zabrać cię do siebie. Bo po co dla takiego malutkiego kota nowe mieszkanie. Zmieściłbyś się u nas bez kłopotu. Zobaczymy. Nie wiadomo. Na razie pójdę im powiedzieć, dobrze?
      Piotruś miauknął potakująco i pobiegł baraszkować na swoje posłanie.
- On się nazywa Piotruś - wykrztusiłem. Po odblaskowej bieli śniegu maszerowały na ekranie telewizora równym rządkiem pingwiny. - Piotruś - powtórzyłem niepewnie. - Nie ma wcale pcheł i troszkę już umie sam jeść. Jest bardzo czyściutki i zupełnie oswojony.
     Opadłem wyczerpany na fotel i czekałem na wyrok. Pingwiny - jeden za drugim - zanurzały się w morzu.
     Koniec...   Inne opowiadania można przeczytać w książce - mamy ją w bibliotece.

środa, 2 kwietnia 2014

List do dzieci świata

                                                                 (Tekst listu Siobhan Parkinson  w tłumaczeniu Katarzyny Ryrych)
Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci

      Czytelnicy zawsze pytają pisarzy jak to się dzieje, że piszą swoje historie…skąd przychodzą pomysły? Z mojej wyobraźni, odpowiada autor. Aha, odpowiadają czytelnicy. Ale gdzie jest ta wyobraźnia? Co to jest takiego? I czy każdy to ma?
      No tak.. odpowiada pisarz, to jest w mojej głowie, i to składa się z obrazów i słów i wspomnień i śladów innych historii i słów i fragmentów rzeczy i melodii i myśli i twarzy i potworów i kształtów i słów i fal i tajemnic i pejzaży i słów i i zapachów i uczuć i kolorów i rymów i kliknięć i szelestów i smaków i wybuchów energii i zagadek i podmuchów wiatru i słów… I to wszystko razem miesza się i śpiewa, i kręci jak w kalejdoskopie i płynie i siedzi i myśli i drapie się po głowie.
      Oczywiście, każdy ma wyobraźnię, inaczej nie moglibyśmy śnić. Ale każda wyobraźnia składa się z czegoś innego. Wyobraźnia kucharza ma najwięcej smaku, malarza najwięcej kolorów i kształtów. A pisarza jest pełna słów.
      Wyobraźnia czytelnika i słuchacza opiera się również na słowach. Wyobraźnia pisarza wiąże słowa, nadaje kształt pojęciom, składa dźwięki i kształty i charaktery i wydarzenia w historię a historia składa się z niczego innego jak ze słów, batalionu słów maszerujących przez stronice.
      Następnie przychodzi czytelnik i strony ożywia. Słowa pozostają na stronie, ale w głowie czytelnika nabierają kształtów I historia zaczyna się dziać właśnie tam, tak jak uprzednio w głowie pisarza.
      Dlatego czytelnik jest równie ważny jak pisarz. Każda jedna historia ma jednego pisarza, ale istnieją miliony czytelników, tych którzy mówią w jego języku lub używają języków obcych, na które książka została przetłumaczona. Bez pisarza książka nigdy by się nie narodziła, ale bez czytelników nie ożyłaby.
      Każdy czytelnik ma coś wspólnego z drugim odbiorcą tej samej opowieści. Osobno i wspólnie odtwarzają historię w swojej wyobraźni, ten akt jest zarówno prywatny jak i publiczny, indywidualny i wspólny, osobisty i międzynarodowy. To jest coś, co człowiek robi najlepiej…
     Czytajcie !