- jedna z opowieści starego murzyna Bolombo (o nim we wstępie książki).
Jak lew został królem zwierząt.
W czasach dawnych, bardzo dawnych - zanim jeszcze dobry czarny Bóg stworzył ludzi, ulepiwszy ich z czarnego mułu wydobytego z rzeki zwanej Nigrem - wiele, bardzo wiele przeróżnych zwierząt zamieszkiwało stepy, sawanny i puszcze afrykańskie. Zwierzęta te żyły ze sobą w wielkiej zgodzie, pasły się razem na soczystych trawach, razem chodziły do wodopojów, wspólnie chroniły się przed spiekotą w cień ogromnych baobabów i parasolowatych akacji, a na noc układały się na miękkiej podściółce jedne obok drugich i spały spokojnie nietrwożone przez nikogo.
Tak więc lew spał obok bawołu, lampart obok psa lub kozy, hiena obok świni, serwal spał w otoczeniu pantarek, a ryś stepowy pochrapywał obok zająca lub antylopy karłowatej. Tchórzliwy dzisiaj i podstępny szakal szukał towarzystwa pawianów, potężny słoń pozwalał czarnej panterze nakrywać się swym olbrzymim uchem, a szybkonogi gepard gęstym swym futrem ogrzewał bezradne dzieci antylopy kudu.
I byłyby zwierzęta na pewno żyły w przykładnej zgodzie aż do dnia dzisiejszego, gdyby nie straszliwa klęska, która nawiedziła bezkresne stepy, sawanny i puszcze. Zdarzył się rok szczególnie suchy i słońce zupełnie nieomal wypaliło trawę i wysuszyło rzeki i jeziora, pozostawiając tylko tu i tam grząskie bajorka. Zwierzęta biegały bezradnie, szukając paszy i wody, pozostałe jednak tu i ówdzie kępki uschłej trawy nie mogły wszystkich nakarmić, a wilgotne błotka ugasić pragnienia. Zresztą jak zwykle bywa na świecie, jadło zdobywał ten, kto był silniejszy, a więc przede wszystkim gruboskóry nosorożec, olbrzymi słoń, ciężki hipopotam i pokryty twardym pancerzem krokodyl. Siłacze ci, pokrzepiwszy się resztkami zeschłej trawy i wyciągnąwszy wilgoć z błota, warowali na granicach życiodajnych oaz, rozpędzając zwierzęta i nie pozwalając im zbliżać się ani do jadła, ani do napitku. Ta niesprawiedliwość, a nade wszystko potęgujący się głód i pragnienie wywołały między zwierzętami krwiożercze walki i nienawiść. Zamiast zebrać się razem i wspólnymi siłami przegonić warujących nad resztkami jadła zaborców, zwierzęta zaczęły napadać na siebie, tratować się kopytami i bóść rogami. I wtedy dopiero po raz pierwszy lew zakosztował ciepłego mięsa bawołu, lampart ugasił pragnienie krwią kozy, serwal napełnił pusty żołądek delikatnym mięsem pantarek, hiena zatopiła swe białe kły w wychudłym boku antylopy gnu, gepard schrupał zająca, a czarna pantera dobrała się do szyi zebry.
Spokojne dotychczas, ciche i szczęśliwe stepy, sawanny i puszcze rozbrzmiały krzykiem bólu i rozpaczy i kto wie, czy zwierzęta nie wytępiłyby się wzajemnie, gdyby nie spadła w końcu ulewa. Wysuszona na kamień ziemia piła zachłannie potoki dżdżu i wkrótce znów pokryła się gęstym kobiercem soczystych traw, obumarłe drzewa i krzewy przystroiły się w jasnozieloną suknię liści, a wśród bujnych pastwisk, wśród odradzających się lasów i puszcz rozwinęły się znów srebrzyste wstęgi rzek, zafalowały na lekkim wietrze modre zwierciadła jezior.
Na odrodzonych pastwiskach odżyły zabiedzone zwierzęta, ale jakkolwiek jadła i napoju było teraz dla wszystkich w bród - nie odżyła dawna przyjaźń. Zwierzęta straciły do siebie zaufanie, nie pasły się już pospołu, z trwogą zbliżały się do wodopojów, a w nocy zamiast spać spokojnie - stróżowały bacznie, by za najlżejszym szelestem poderwać się do panicznej ucieczki. I znów stepy, sawanny i puszcze rozbrzmiewały tupotem kopyt i racic, odgłosem bijących o siebie rogów, bolesnymi wrzaskami walki, a nierzadko trzaskiem łamanych kości lub skomleniem tratowanych przeciwników. Coraz większy panoszył się nieład z dniem każdym, coraz bardziej wzrastało niezadowolenie i zwierzęta coraz jaśniej zdawały sobie
sprawę, że jeśli nie znajdą kogoś, kto silną i sprawiedliwą władzą nie zdoła przywrócić porządku - świat zwierzęcy wkrótce istnieć przestanie.
Postanowiły więc zapomnieć wzajemnych uraz i nienawiści, zebrać się wspólnie na wielki sejm i na nim wybrać mądrego, sprawiedliwego, ale i silnego władcę, który by królował wszelakiemu stworzeniu i dbał o ład w olbrzymiej społeczności zwierzęcej.
W dniu zgodnie uprzednio wybranym ściągnęły na ogromną polanę wszystkie nieomal zwierzęta z najdalszych nawet krańców Afryki i stosownie do gatunków i rodów zajmowały miejsca wyznaczone im przez przewodniczącego sejmu, szympansa Bajbuna, który dla swego wielkiego rozumu nosił przydomek: Mądry. Przyleciały też i wszystkie ptaki, między którymi największy podziw wzbudzał olbrzym bocianiego rodu Abu Markub, ptak niezmiernie rzadki, o potężnym niby łódź dziobie, żyjący w jednym tylko na świecie miejscu, w najniedostępniejszych trzęsawiskach Białego Nilu.
Gdy już wszystkie zwierzęta oznajmiły swoją obecność, Bajbun Mądry zręcznie wdrapał się na jedno z drzew rosnących w środku polany usiadł na wystającym konarze i trzykrotnie uderzył patykiem w pustą tykwę niby w bęben.
Ucichł natychmiast gwar i zebrani z ciekawością wlepili w szympansa oczy i nadstawili uszy.
- O zwierzęta, zwierzęta! - wrzasnął Bajbun Mądry. - Słuchajcie, zwierzęta! Zebraliśmy się tutaj, by wspólnie wybrać króla wszelakiego stworzenia, władcę, który by rządził mądrze.
- Ha! Który by rządził mądrze - jak echo powtórzyły wszystkie zwierzęta.
- I sprawiedliwie, o zwierzęta... - dodał Bajbun.
- Ha! I sprawiedliwie! - zabrzmiało znów ze wszystkich piersi.
- I silnie! Bardzo silnie! - potężnym głosem uzupełnił przewodniczący.
- Ha! I silnie! Tak! Nade wszystko bardzo silnie! - wrzasnęli zebrani jednogłośnie.
- O zwierzęta, zwierzęta! - krzyczał dalej Bajbun Mądry. - Opowiedzcie jednak, zwierzęta, jak poznamy tego, kto sprawiedliwie, mądrze i silnie, bardzo silnie rządzić nami będzie?
- Ha! Jakże poznamy... tak... jakże poznamy? - zafrasowali się obecni. - Powiedz! Powiedz, Bajbunie, jak poznamy?
- O, słuchajcie, zwierzęta! Słuchajcie! - wołał znów szympans.
- Poddajmy próbie kandydatów na króla!
- Ha! Poddajmy ich próbie! Poddajmy próbie! - radośnie zgodzili się wszyscy.
- Zobaczymy, kto jest najzręczniejszy! - wrzasnęła pantera.
- I kto jest najmocniejszy! - zaryczał hipopotam.
- I kto ma najpiękniejszy i najsilniejszy głos! - dodał osioł.
Wrzask podniósł się straszliwy, każdy bowiem inne podawał cnoty, jakie wedle jego mniemania powinien mieć król zwierząt, aż wreszcie Bajbun znów trzykrotnie uderzył kijem w tykwę i skoro jako tako się uciszyło, zawołał:
- O zwierzęta! Słuchajcie, słuchajcie, zwierzęta! Królem naszym zostanie ten, kto najdalej skoczy, kto wykaże największą siłę i czyj głos najdonośniej zabrzmi po stepie...
- Ha! Niech zostanie królem! Tak! Niech nim zostanie! - wrzasnęli zgodnie uczestnicy sejmu.
Z kręgu zebranych wypadł z zadartym ogonem nosorożec, podobniejszy raczej do złomu skalnego niźli do zwierzęcia i parskając głośno, zamruczał:
- Ja będę królem! Ja! Jestem tu najsilniejszy!
- Nie ty, poczwaro, lecz ja królem zostanę! - wrzasnął słoń.
- Ja, bo jestem największy!
- Ihaha! - zaryczał osioł. - Ja królem powinienem zostać, bo mam przecież najpiękniejszy głos! Ihaha! - zaryczał znowu tak przeraźliwie i fałszywie, że najbliżej stojące zwierzęta co prędzej zakryły sobie uszy, a zebra, która nie miała jeszcze czarnych pręg na skórze, zarumieniła się cała ze wstydu za swego krewniaka.
Z gromady wytoczył się teraz opasły hipopotam na swych krótkich nóżkach, nie zdołał jednak wydobyć głosu, bo już pantera skoczyła mu na tłusty kark i zatopiła w nim ostre jak sierp pazury. Zobaczył to bawół, pochylił swój ciężki łeb uzbrojony w potężne rogi i jak burza runął na znienawidzonego drapieżnika. Lampart, który z czarną panterą nie żył nigdy w braterskiej zgodzie, teraz przypomniał sobie bliskie pokrewieństwo - i skoczył na bawołu, co znowu słonia wprawiło we wściekłość, miał bowiem z tym kotem dawne porachunki. Ryknął więc straszliwie, podniósł trąbę w górę, nastroszył swe ogromne uszy i błyskając bielą potężnych, ostrych kłów - natarł na wroga.
Nie wiadomo, jak by się zakończył ten uroczysty sejm, bo mniejsze zwierzęta też ogarnął szał bojowy i gryźć się zaczęły między sobą, tratować kopytami i bóść rogami, gdyby nagle nie odezwał się przepotężny ryk, który - niby straszliwy huk setki piorunów - wstrząsnął powietrzem. W zwierzętach zamarły serca, zwiotczały napięte do walki mięśnie, rozluźniły się zwarte na karkach wrogów szczęki i strach, potworny strach sparaliżował im ruchy.
Straszliwy ryk powtórzył się znowu i tysiąckrotnym echem poniósł się w dalekie stepy a brzmiała w nim tak przemożna siła, takie poczucie władzy, że zwierzęta, podwinąwszy ogony pod siebie, co rychlej powróciły na swoje miejsca i dygocąc z przerażenia, patrzyły na środek polany, gdzie pod drzewem samotnie stał ogromny lew.
- To Samba... to lew Samba... - szeptały między sobą struchlałe, widząc, że przed władczym błyskiem żółtych ślepi lwa cofa się potworny i ufający w swą siłę nosorożec, ba, nawet olbrzymi słoń z miną niewinnego jagnięcia truchcikiem wraca na swoje miejsce.
W takiej chwili ozwał się trzykrotnie huk tykwy i Bajbun głosem roztrzęsionym i nabrzmiałym trwogą zawołał:
- O zwierzęta! Słuchajcie, zwierzęta! Nie na kłótnie i walkę zebraliśmy się tutaj, ale na zgodny wybór króla...
- Ha! Na zgodny wybór króla... nie na kłótnie... nie - ozwały się przyciszone głosy.
- Słuchajcie więc, zwierzęta, o, słuchajcie! - niósł się daleko zachrypnięty nieco bas Bajbuna. - Królem ma zostać ten, kto uosabia wszystkie cnoty, jakie zwierzę mieć powinno. Słyszeliście już głosy wszystkich tu zebranych, ale czy słyszeliście potężniejszy niźli lwa Samby?
Nastała długa cisza, zwierzęta bowiem spozierały to na sąsiadów, to na lwa, wkrótce jednak tu i ówdzie ozwały się szepty:
- Ha! Nikt tak ryknąć nie potrafi...
- A kaah! Jeszcze teraz nogi mi się trzęsą na wspomnienie tego straszliwego ryku...
- Proś, proś, Bajbunie Mądry, lwa Sambę, by nie ryknął znowu, bo serce zamrze mi z trwogi...
Dosłyszał Bajbun te szepty, spojrzał z ukosa na lwa, który z miną obojętną i pogardliwą patrzył przed siebie, i zawołał:
- Słuchajcie, zwierzęta, o, słuchajcie! Lew Samba zdobył pierwsze miejsce, jeśli chodzi o głos. Zobaczymy, kto teraz najdalej skoczy!
- Ha! Kto najdalej skoczy! Tak, kto skoczy? - wrzasnęli zebrani.
Wyznaczono natychmiast miejsce zawodów i pierwsza skoczyła pantera. Czarne, gibkie jej ciało śmignęło w powietrzu w skoku tak pięknym i dalekim, że wszyscy aż przysiedli ze zdumienia i pewni już byli jej wygranej. Okazało się jednak później, że i lampart nie zostaje w tyle, a antylopa impala, kozioł wodny, nawet maleńka antylopa karłowata skoczyły dużo, dużo dalej. Próbował też skoków i nosorożec, i hipopotam, i słoń, i bawół, i osioł, ba... nawet krokodyl, czyniły to jednak tak niezdarnie, że wszystkie zwierzęta aż pokładały się ze śmiechu.
Na samym ostatku skoczył lew Samba. Przysiadł, niedbale na pozór, na ziemi, potem nagłym ruchem wyprostował swe potężne członki, aż pod płową skórą niby sploty lian wystąpiły mocarne muskuły i wyleciał w powietrze jak strzała wypuszczona z łuku tęgiego wojownika. Długie cielsko błysnęło w słońcu jak ostrze włóczni i wylądowało na krańcu polany lekko i sprężyście, ku niesłychanemu zdumieniu patrzących.
- Lew! Lew Samba skoczył najdalej! - wrzasnęły ptaki.
- Ha! Lew! Tak, lew Samba zostanie królem! - darły się, ile sił w gardłach, pawiany.
Krzyki uciszył trzykrotny huk tykwy, po czym Bajbun obwieścił:
- Słuchajcie, zwierzęta, o, słuchajcie! Pierwsze miejsce w dwu próbach zdobył lew Samba! Zobaczymy, kto zwycięży w trzeciej i ostatniej próbie siły!
- Ha! Zobaczymy! Tak, zobaczymy, kto jest najsilniejszy! - zawołano zgodnie.
Pierwszy wystąpił nosorożec. Rozejrzał się wokoło swymi słabo widzącymi oczkami, a potem zadarł ogon w górę i jak burza runął na drzewo, na którym siedział Bajbun. Uderzenie potężnego łba potwora było tak straszliwe, że drzewo trzasnęło i zachwiało się, jakby smagnięte huraganem. Z gałęzi posypały się liście, a szympans, niby dojrzały owoc, wraz z tykwą zwalił się na ziemię.
Drugi z kolei próbował swych sił słoń. Wolno podszedł do jednego z drzew rosnących na środku polany owinął jego pień wokół trąbą, nacisnął z lekka swym olbrzymim łbem... i wyrwał ogromne drzewo wraz z korzeniami tak łatwo, jakby to był młody krzak manioku. Zwierzętom aż dech zaparło na widok dowodu tak potwornej siły, a słoń potrząsnął jeszcze drzewem niby zeschłą łodygą i odrzucił daleko w bok z taką niedbałością, jakby to była pusta łupina orzecha kokosu.
- Słoń wygrał! Na pewno słoń! - zaklekotał bocian siedzący na czubku drzewa, na którego konarze usadowił się znów Bajbun.
- Tak, słoń. Słoń zwyciężył! - zawtórowała mała, biała czapelka, która, przesiadując stale na grzbiecie olbrzyma, żywiła się owadami, jakie słonia stale gnębiły.
- Ha! Słoń, słoń... - zaskomlał szakal i nagle urwał, gdyż spod drzewa podniósł się lew. Przeszedł wolno i dumnie przez polanę, jednym uderzeniem muskularnej łapy rzucił na ziemię sporego bawołu, chwycił go paszczą za kark, odsadził się od ziemi i wraz ze swym ogromnym ciężarem wyprysnął jak sprężyna w powietrze, przeskakując z łatwością konar, na którym rozparł się Bajbun.
Wszystkie zwierzęta aż zamarły z wrażenia, boć przecież bawół był dużo cięższy od lwa, a konar znajdował się o dobre dwie wysokości słonia nad ziemią. Dowodem tak olbrzymiej siły nie mogło poszczycić się żadne zwierzę, ani słoń, ani nosorożec, ani hipopotam, ani lampart.
Po chwilowym zdumieniu tak wielki szał uniesienia ogarnął wszystkie bez wyjątku zwierzęta, że w krzyku ich i wiwatowaniu na cześć nowo obranego króla nie słychać było nawet wielce uczonej przemowy Bajbuna Mądrego, którą przewodniczący w swoim i zebranych imieniu witał jednogłośnie wybranego władcę społeczności zwierzęcej.
Gdy się nieco uciszyło, ptaki odśpiewały piękny hymn królewski, skomponowany na miejscu przez słowika, a później gromadnie odprowadzono władcę do świeżo dlań przygotowanego pałacu w cieniu olbrzymiej akacji parasolowatej, gdzie mieszkał przez wiele, bardzo wiele lat i mądrze, sprawiedliwie i silnie rządził swym państwem jako Samba Mocny.
..... jeżeli chcesz wiedzieć, dlaczego zebra ma czarne pręgi, hiena płacze po nocach albo jeżozwierz ma kolce ??? - zajrzyj do książki: "Wielkie czyny szympansa Bajbuna Mądrego, nadwornego doradcy króla jegomości lwa Samby Mocnego" (autor: Kamil Giżycki).....
Jak lew został królem zwierząt.
W czasach dawnych, bardzo dawnych - zanim jeszcze dobry czarny Bóg stworzył ludzi, ulepiwszy ich z czarnego mułu wydobytego z rzeki zwanej Nigrem - wiele, bardzo wiele przeróżnych zwierząt zamieszkiwało stepy, sawanny i puszcze afrykańskie. Zwierzęta te żyły ze sobą w wielkiej zgodzie, pasły się razem na soczystych trawach, razem chodziły do wodopojów, wspólnie chroniły się przed spiekotą w cień ogromnych baobabów i parasolowatych akacji, a na noc układały się na miękkiej podściółce jedne obok drugich i spały spokojnie nietrwożone przez nikogo.
Tak więc lew spał obok bawołu, lampart obok psa lub kozy, hiena obok świni, serwal spał w otoczeniu pantarek, a ryś stepowy pochrapywał obok zająca lub antylopy karłowatej. Tchórzliwy dzisiaj i podstępny szakal szukał towarzystwa pawianów, potężny słoń pozwalał czarnej panterze nakrywać się swym olbrzymim uchem, a szybkonogi gepard gęstym swym futrem ogrzewał bezradne dzieci antylopy kudu.
I byłyby zwierzęta na pewno żyły w przykładnej zgodzie aż do dnia dzisiejszego, gdyby nie straszliwa klęska, która nawiedziła bezkresne stepy, sawanny i puszcze. Zdarzył się rok szczególnie suchy i słońce zupełnie nieomal wypaliło trawę i wysuszyło rzeki i jeziora, pozostawiając tylko tu i tam grząskie bajorka. Zwierzęta biegały bezradnie, szukając paszy i wody, pozostałe jednak tu i ówdzie kępki uschłej trawy nie mogły wszystkich nakarmić, a wilgotne błotka ugasić pragnienia. Zresztą jak zwykle bywa na świecie, jadło zdobywał ten, kto był silniejszy, a więc przede wszystkim gruboskóry nosorożec, olbrzymi słoń, ciężki hipopotam i pokryty twardym pancerzem krokodyl. Siłacze ci, pokrzepiwszy się resztkami zeschłej trawy i wyciągnąwszy wilgoć z błota, warowali na granicach życiodajnych oaz, rozpędzając zwierzęta i nie pozwalając im zbliżać się ani do jadła, ani do napitku. Ta niesprawiedliwość, a nade wszystko potęgujący się głód i pragnienie wywołały między zwierzętami krwiożercze walki i nienawiść. Zamiast zebrać się razem i wspólnymi siłami przegonić warujących nad resztkami jadła zaborców, zwierzęta zaczęły napadać na siebie, tratować się kopytami i bóść rogami. I wtedy dopiero po raz pierwszy lew zakosztował ciepłego mięsa bawołu, lampart ugasił pragnienie krwią kozy, serwal napełnił pusty żołądek delikatnym mięsem pantarek, hiena zatopiła swe białe kły w wychudłym boku antylopy gnu, gepard schrupał zająca, a czarna pantera dobrała się do szyi zebry.
Spokojne dotychczas, ciche i szczęśliwe stepy, sawanny i puszcze rozbrzmiały krzykiem bólu i rozpaczy i kto wie, czy zwierzęta nie wytępiłyby się wzajemnie, gdyby nie spadła w końcu ulewa. Wysuszona na kamień ziemia piła zachłannie potoki dżdżu i wkrótce znów pokryła się gęstym kobiercem soczystych traw, obumarłe drzewa i krzewy przystroiły się w jasnozieloną suknię liści, a wśród bujnych pastwisk, wśród odradzających się lasów i puszcz rozwinęły się znów srebrzyste wstęgi rzek, zafalowały na lekkim wietrze modre zwierciadła jezior.
Na odrodzonych pastwiskach odżyły zabiedzone zwierzęta, ale jakkolwiek jadła i napoju było teraz dla wszystkich w bród - nie odżyła dawna przyjaźń. Zwierzęta straciły do siebie zaufanie, nie pasły się już pospołu, z trwogą zbliżały się do wodopojów, a w nocy zamiast spać spokojnie - stróżowały bacznie, by za najlżejszym szelestem poderwać się do panicznej ucieczki. I znów stepy, sawanny i puszcze rozbrzmiewały tupotem kopyt i racic, odgłosem bijących o siebie rogów, bolesnymi wrzaskami walki, a nierzadko trzaskiem łamanych kości lub skomleniem tratowanych przeciwników. Coraz większy panoszył się nieład z dniem każdym, coraz bardziej wzrastało niezadowolenie i zwierzęta coraz jaśniej zdawały sobie
sprawę, że jeśli nie znajdą kogoś, kto silną i sprawiedliwą władzą nie zdoła przywrócić porządku - świat zwierzęcy wkrótce istnieć przestanie.
Postanowiły więc zapomnieć wzajemnych uraz i nienawiści, zebrać się wspólnie na wielki sejm i na nim wybrać mądrego, sprawiedliwego, ale i silnego władcę, który by królował wszelakiemu stworzeniu i dbał o ład w olbrzymiej społeczności zwierzęcej.
W dniu zgodnie uprzednio wybranym ściągnęły na ogromną polanę wszystkie nieomal zwierzęta z najdalszych nawet krańców Afryki i stosownie do gatunków i rodów zajmowały miejsca wyznaczone im przez przewodniczącego sejmu, szympansa Bajbuna, który dla swego wielkiego rozumu nosił przydomek: Mądry. Przyleciały też i wszystkie ptaki, między którymi największy podziw wzbudzał olbrzym bocianiego rodu Abu Markub, ptak niezmiernie rzadki, o potężnym niby łódź dziobie, żyjący w jednym tylko na świecie miejscu, w najniedostępniejszych trzęsawiskach Białego Nilu.
Gdy już wszystkie zwierzęta oznajmiły swoją obecność, Bajbun Mądry zręcznie wdrapał się na jedno z drzew rosnących w środku polany usiadł na wystającym konarze i trzykrotnie uderzył patykiem w pustą tykwę niby w bęben.
Ucichł natychmiast gwar i zebrani z ciekawością wlepili w szympansa oczy i nadstawili uszy.
- O zwierzęta, zwierzęta! - wrzasnął Bajbun Mądry. - Słuchajcie, zwierzęta! Zebraliśmy się tutaj, by wspólnie wybrać króla wszelakiego stworzenia, władcę, który by rządził mądrze.
- Ha! Który by rządził mądrze - jak echo powtórzyły wszystkie zwierzęta.
- I sprawiedliwie, o zwierzęta... - dodał Bajbun.
- Ha! I sprawiedliwie! - zabrzmiało znów ze wszystkich piersi.
- I silnie! Bardzo silnie! - potężnym głosem uzupełnił przewodniczący.
- Ha! I silnie! Tak! Nade wszystko bardzo silnie! - wrzasnęli zebrani jednogłośnie.
- O zwierzęta, zwierzęta! - krzyczał dalej Bajbun Mądry. - Opowiedzcie jednak, zwierzęta, jak poznamy tego, kto sprawiedliwie, mądrze i silnie, bardzo silnie rządzić nami będzie?
- Ha! Jakże poznamy... tak... jakże poznamy? - zafrasowali się obecni. - Powiedz! Powiedz, Bajbunie, jak poznamy?
- O, słuchajcie, zwierzęta! Słuchajcie! - wołał znów szympans.
- Poddajmy próbie kandydatów na króla!
- Ha! Poddajmy ich próbie! Poddajmy próbie! - radośnie zgodzili się wszyscy.
- Zobaczymy, kto jest najzręczniejszy! - wrzasnęła pantera.
- I kto jest najmocniejszy! - zaryczał hipopotam.
- I kto ma najpiękniejszy i najsilniejszy głos! - dodał osioł.
Wrzask podniósł się straszliwy, każdy bowiem inne podawał cnoty, jakie wedle jego mniemania powinien mieć król zwierząt, aż wreszcie Bajbun znów trzykrotnie uderzył kijem w tykwę i skoro jako tako się uciszyło, zawołał:
- O zwierzęta! Słuchajcie, słuchajcie, zwierzęta! Królem naszym zostanie ten, kto najdalej skoczy, kto wykaże największą siłę i czyj głos najdonośniej zabrzmi po stepie...
- Ha! Niech zostanie królem! Tak! Niech nim zostanie! - wrzasnęli zgodnie uczestnicy sejmu.
Z kręgu zebranych wypadł z zadartym ogonem nosorożec, podobniejszy raczej do złomu skalnego niźli do zwierzęcia i parskając głośno, zamruczał:
- Ja będę królem! Ja! Jestem tu najsilniejszy!
- Nie ty, poczwaro, lecz ja królem zostanę! - wrzasnął słoń.
- Ja, bo jestem największy!
- Ihaha! - zaryczał osioł. - Ja królem powinienem zostać, bo mam przecież najpiękniejszy głos! Ihaha! - zaryczał znowu tak przeraźliwie i fałszywie, że najbliżej stojące zwierzęta co prędzej zakryły sobie uszy, a zebra, która nie miała jeszcze czarnych pręg na skórze, zarumieniła się cała ze wstydu za swego krewniaka.
Z gromady wytoczył się teraz opasły hipopotam na swych krótkich nóżkach, nie zdołał jednak wydobyć głosu, bo już pantera skoczyła mu na tłusty kark i zatopiła w nim ostre jak sierp pazury. Zobaczył to bawół, pochylił swój ciężki łeb uzbrojony w potężne rogi i jak burza runął na znienawidzonego drapieżnika. Lampart, który z czarną panterą nie żył nigdy w braterskiej zgodzie, teraz przypomniał sobie bliskie pokrewieństwo - i skoczył na bawołu, co znowu słonia wprawiło we wściekłość, miał bowiem z tym kotem dawne porachunki. Ryknął więc straszliwie, podniósł trąbę w górę, nastroszył swe ogromne uszy i błyskając bielą potężnych, ostrych kłów - natarł na wroga.
Nie wiadomo, jak by się zakończył ten uroczysty sejm, bo mniejsze zwierzęta też ogarnął szał bojowy i gryźć się zaczęły między sobą, tratować kopytami i bóść rogami, gdyby nagle nie odezwał się przepotężny ryk, który - niby straszliwy huk setki piorunów - wstrząsnął powietrzem. W zwierzętach zamarły serca, zwiotczały napięte do walki mięśnie, rozluźniły się zwarte na karkach wrogów szczęki i strach, potworny strach sparaliżował im ruchy.
Straszliwy ryk powtórzył się znowu i tysiąckrotnym echem poniósł się w dalekie stepy a brzmiała w nim tak przemożna siła, takie poczucie władzy, że zwierzęta, podwinąwszy ogony pod siebie, co rychlej powróciły na swoje miejsca i dygocąc z przerażenia, patrzyły na środek polany, gdzie pod drzewem samotnie stał ogromny lew.
- To Samba... to lew Samba... - szeptały między sobą struchlałe, widząc, że przed władczym błyskiem żółtych ślepi lwa cofa się potworny i ufający w swą siłę nosorożec, ba, nawet olbrzymi słoń z miną niewinnego jagnięcia truchcikiem wraca na swoje miejsce.
W takiej chwili ozwał się trzykrotnie huk tykwy i Bajbun głosem roztrzęsionym i nabrzmiałym trwogą zawołał:
- O zwierzęta! Słuchajcie, zwierzęta! Nie na kłótnie i walkę zebraliśmy się tutaj, ale na zgodny wybór króla...
- Ha! Na zgodny wybór króla... nie na kłótnie... nie - ozwały się przyciszone głosy.
- Słuchajcie więc, zwierzęta, o, słuchajcie! - niósł się daleko zachrypnięty nieco bas Bajbuna. - Królem ma zostać ten, kto uosabia wszystkie cnoty, jakie zwierzę mieć powinno. Słyszeliście już głosy wszystkich tu zebranych, ale czy słyszeliście potężniejszy niźli lwa Samby?
Nastała długa cisza, zwierzęta bowiem spozierały to na sąsiadów, to na lwa, wkrótce jednak tu i ówdzie ozwały się szepty:
- Ha! Nikt tak ryknąć nie potrafi...
- A kaah! Jeszcze teraz nogi mi się trzęsą na wspomnienie tego straszliwego ryku...
- Proś, proś, Bajbunie Mądry, lwa Sambę, by nie ryknął znowu, bo serce zamrze mi z trwogi...
Dosłyszał Bajbun te szepty, spojrzał z ukosa na lwa, który z miną obojętną i pogardliwą patrzył przed siebie, i zawołał:
- Słuchajcie, zwierzęta, o, słuchajcie! Lew Samba zdobył pierwsze miejsce, jeśli chodzi o głos. Zobaczymy, kto teraz najdalej skoczy!
- Ha! Kto najdalej skoczy! Tak, kto skoczy? - wrzasnęli zebrani.
Wyznaczono natychmiast miejsce zawodów i pierwsza skoczyła pantera. Czarne, gibkie jej ciało śmignęło w powietrzu w skoku tak pięknym i dalekim, że wszyscy aż przysiedli ze zdumienia i pewni już byli jej wygranej. Okazało się jednak później, że i lampart nie zostaje w tyle, a antylopa impala, kozioł wodny, nawet maleńka antylopa karłowata skoczyły dużo, dużo dalej. Próbował też skoków i nosorożec, i hipopotam, i słoń, i bawół, i osioł, ba... nawet krokodyl, czyniły to jednak tak niezdarnie, że wszystkie zwierzęta aż pokładały się ze śmiechu.
Na samym ostatku skoczył lew Samba. Przysiadł, niedbale na pozór, na ziemi, potem nagłym ruchem wyprostował swe potężne członki, aż pod płową skórą niby sploty lian wystąpiły mocarne muskuły i wyleciał w powietrze jak strzała wypuszczona z łuku tęgiego wojownika. Długie cielsko błysnęło w słońcu jak ostrze włóczni i wylądowało na krańcu polany lekko i sprężyście, ku niesłychanemu zdumieniu patrzących.
- Lew! Lew Samba skoczył najdalej! - wrzasnęły ptaki.
- Ha! Lew! Tak, lew Samba zostanie królem! - darły się, ile sił w gardłach, pawiany.
Krzyki uciszył trzykrotny huk tykwy, po czym Bajbun obwieścił:
- Słuchajcie, zwierzęta, o, słuchajcie! Pierwsze miejsce w dwu próbach zdobył lew Samba! Zobaczymy, kto zwycięży w trzeciej i ostatniej próbie siły!
- Ha! Zobaczymy! Tak, zobaczymy, kto jest najsilniejszy! - zawołano zgodnie.
Pierwszy wystąpił nosorożec. Rozejrzał się wokoło swymi słabo widzącymi oczkami, a potem zadarł ogon w górę i jak burza runął na drzewo, na którym siedział Bajbun. Uderzenie potężnego łba potwora było tak straszliwe, że drzewo trzasnęło i zachwiało się, jakby smagnięte huraganem. Z gałęzi posypały się liście, a szympans, niby dojrzały owoc, wraz z tykwą zwalił się na ziemię.
Drugi z kolei próbował swych sił słoń. Wolno podszedł do jednego z drzew rosnących na środku polany owinął jego pień wokół trąbą, nacisnął z lekka swym olbrzymim łbem... i wyrwał ogromne drzewo wraz z korzeniami tak łatwo, jakby to był młody krzak manioku. Zwierzętom aż dech zaparło na widok dowodu tak potwornej siły, a słoń potrząsnął jeszcze drzewem niby zeschłą łodygą i odrzucił daleko w bok z taką niedbałością, jakby to była pusta łupina orzecha kokosu.
- Słoń wygrał! Na pewno słoń! - zaklekotał bocian siedzący na czubku drzewa, na którego konarze usadowił się znów Bajbun.
- Tak, słoń. Słoń zwyciężył! - zawtórowała mała, biała czapelka, która, przesiadując stale na grzbiecie olbrzyma, żywiła się owadami, jakie słonia stale gnębiły.
- Ha! Słoń, słoń... - zaskomlał szakal i nagle urwał, gdyż spod drzewa podniósł się lew. Przeszedł wolno i dumnie przez polanę, jednym uderzeniem muskularnej łapy rzucił na ziemię sporego bawołu, chwycił go paszczą za kark, odsadził się od ziemi i wraz ze swym ogromnym ciężarem wyprysnął jak sprężyna w powietrze, przeskakując z łatwością konar, na którym rozparł się Bajbun.
Wszystkie zwierzęta aż zamarły z wrażenia, boć przecież bawół był dużo cięższy od lwa, a konar znajdował się o dobre dwie wysokości słonia nad ziemią. Dowodem tak olbrzymiej siły nie mogło poszczycić się żadne zwierzę, ani słoń, ani nosorożec, ani hipopotam, ani lampart.
Po chwilowym zdumieniu tak wielki szał uniesienia ogarnął wszystkie bez wyjątku zwierzęta, że w krzyku ich i wiwatowaniu na cześć nowo obranego króla nie słychać było nawet wielce uczonej przemowy Bajbuna Mądrego, którą przewodniczący w swoim i zebranych imieniu witał jednogłośnie wybranego władcę społeczności zwierzęcej.
Gdy się nieco uciszyło, ptaki odśpiewały piękny hymn królewski, skomponowany na miejscu przez słowika, a później gromadnie odprowadzono władcę do świeżo dlań przygotowanego pałacu w cieniu olbrzymiej akacji parasolowatej, gdzie mieszkał przez wiele, bardzo wiele lat i mądrze, sprawiedliwie i silnie rządził swym państwem jako Samba Mocny.
..... jeżeli chcesz wiedzieć, dlaczego zebra ma czarne pręgi, hiena płacze po nocach albo jeżozwierz ma kolce ??? - zajrzyj do książki: "Wielkie czyny szympansa Bajbuna Mądrego, nadwornego doradcy króla jegomości lwa Samby Mocnego" (autor: Kamil Giżycki).....