Ludzie mówią, że Kraków wywodzi swoją nazwę od Kraka, króla, co pod wawelskim wzgórzem gród nad Wisłą założył, a imię Krak ma ptasi rodowód, bo krukom je zawdzięcza. Widocznie sporo ich tam nad Wisłą było i kiedy nadwiślańskie plemię władcę z grona swojego wybierało, i wszyscy zastanawiali się, jakie imię mu nadać, kruki czarną gromadą nadleciały i tak głośno:
- Kra... kra! - krakały, że ludzie od razu się zgodzili:
- Krak! Krak! Niech będzie Krak! Wiwat, król Krak Pierwszy!
A może nawet któryś z tych kruków był oswojony? Może siedział na ramieniu wybrańca i najgłośniej ze wszystkich: „Kra, Kra!" - wrzeszczał, kiedy królowi imię nadawano?
Każdy król dostawał jakieś imię. Albo nawet imię i przydomek. Imię na chrzcie, a przydomek później - jak niektórzy królowie, co w dawnej Polsce panowali. Taki Władysław Łokietek na przykład - Władysław miał od chrztu, a „Łokietkiem" nazwano go od ówczesnej miary - łokcia, ponieważ był to król bardzo małego wzrostu. Albo syn jego - Kazimierz Wielki - przydomek zawdzięczał nie tylko wzrostowi, lecz także swoim zasługom. Tyle w Polsce zbudował, że mówiono
-„Zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną".
Wiemy o tym od dziejopisów, którzy w swoich kronikach wszystko opisali i datami udokumentowali.
Ale w czasach króla Kraka, w kraju nad Wisłą, nikomu ani o chrzcie, ani o pisaniu jeszcze się nie śniło, więc żadne fakty i daty nie zostały zanotowane. O jego panowaniu wiemy tylko to, co nam nie historia, ale legenda przekazała. A z legendami - wiadomo jak bywa. Ludzie mówią, powtarzają, ktoś nie dosłyszy, przekręci, doda coś od siebie...
Więc może i my dodamy od siebie tego oswojonego kruka? Niech siedzi na ramieniu Kraka i kracze, podpowiada do ucha:
- Kra, kra... Kraina dokoła piękna, ale ludziom domy potrzebne. Załóż gród, Kraku. Zbuduj Kraków!
Taki był początek. Pod wawelskim wzgórzem powstał gród a na wzgórzu - królewski zamek. Legenda zawsze mówi o Kraku - król, a o jego siedzibie zamek, choć tak naprawdę ani zamków nie umiano jeszcze w owych czasach nad Wisłą budować, ani Krak nie był królem. Co najwyżej - księciem czy kniaziem, władcą plemienia Wiślan. Ale skoro w legendzie jest król i zamek, to i my będziemy tak mówili.
Pod rządami Kraka ludziom początkowo żyło się dobrze - gród tętnił życiem, jego mieszkańcy zajmowali się handlem, rzemiosłem, na nadwiślańskich błoniach wypasali stada owiec i baranów. Na świat przychodziły dzieci, przybywało mieszkańców.
Król też się ożenił, urodziły mu się córki. Na pewno córki. O synach żadna legenda nie wspomina, a córki były chyba dwie. Krakowski kronikarz Wincenty Kadłubek w swojej „Kronice polskiej" zanotował podanie o córce Kraka - Wandzie, która skoczyła do Wisły, bo nie chciała wyjść za Niemca, a bohaterka naszej legendy do Wisły na pewno nie skakała i spokojnie wyszła za mąż.
No, może niezupełnie spokojnie, ale nie zajmujmy się na razie Kadłubkiem i Wandą, bo sprawy i tak nie rozstrzygniemy, tylko wracajmy do naszych baranów. I owiec, które wypasali poddani króla. Bo w królestwie Kraka coś się zaczęło psuć. Owce ginęły z pastwisk, a siedzący na królewskim ramieniu kruk coraz częściej krakał:
- Kra... kra!
- Kradzież... - domyślali się poddani. - Kruk o kradzieży kracze. Ktoś kradnie nasze owce! Złodziej się na pastwisko ukradkiem w nocy zakrada, zbój jakiś co owce porywa! Za kraty by go trzeba wsadzić!
A inni, patrząc ponuro na siebie, spluwali przez ramię i szeptali jeden do drugiego:
- Żeby nam tylko ten kruk większego nieszczęścia nie wykrakał...
Tylko, że z tego myślenia nic nie wychodziło. Poza dworzanami, którzy w popłochu pakowali manatki i uciekali z królewskiego dworu jak szczury z tonącego okrętu. Nie wiadomo, czego się więcej bali - Smoka czy ludzi, którzy zniecierpliwieni bezradnością króla, zaczęli się buntować i skandowali pod królewską siedzibą, co sił w płucach:
Ale wykrakał. Oprócz owiec
zaczęły ginąć dziewczyny - w grocie pod wawelskim wzgórzem zamieszkał
Smok. Nie wiadomo, skąd się tam wziął. Jedni mówili, że z gór Wisłą
przypłynął, inni, że z dołu, z piekielnych czeluści, podziemnymi lochami
na wierzch się wygramolił. W grocie siedzi, ogniem zionie i jak tylko
obok groty pojawi się jakaś panna - to już po niej.
Ludzi ogarnął strach. Na próżno rodzice ostrzegali córki:
- Nie wychodźcie z domów. Uważajcie!
Dziewczyny
- jak dziewczyny. Jedne zapominały o przestrogach, inne biegły nad
Wisłę z ciekawości - żeby chociaż z daleka zobaczyć, jak też ta straszna
bestia, ten potwór, co dziewczyny do jamy wciąga, wygląda... Żadna nie
wróciła.
Kobiety
płakały, mężczyźni naradzali się - co robić? Jak wypędzić Smoka z jamy,
zgładzić, albo wygonić z Krakowa? Żaden nie wiedział. Król też nie.
Zamknął się w zamku, córkę w sąsiedniej izbie zabarykadował i myślał,
myślał, myślał...
|
- Fora ze dwora! Fora ze dwora!
Jak król ze Smokiem się nie upora,
to mu powiemy: FO-RA ZE DWO-RA!
Kruk krakał złowieszczo, że król stoi na krawędzi i lada chwila straci królewską posadę. Król dygotał ze strachu. Nie jadł, nie pił i nie spał. Berło wyturlało mu się z rąk, tron się pod nim trząsł...
Aż się królewna zdenerwowała, bo miała tego wszystkiego powyżej uszu, tupnęła nogą i krzyknęła:
- Wychodzę!- Dokąd? - jęknął Krak.
- Najpierw z komory, w której mnie zamknąłeś, a potem za mąż. Za tego, kto zgładzi Smoka - wyjaśniła córka.
- Jak tata rozgłosi tę wiadomość na cztery strony świata, na pewno znajdą się chętni.
Zaraz się znaleźli. O bogactwie króla i urodzie królewny krążyło tyle opowieści, że natychmiast przybyli do Krakowa. Konno. Z pieśnią na ustach:
- Pędzimy na koniach
zakuci w pancerze,
pancerni i wierni
odważni rycerze.
A każdy ma tarczę
i każdy ma miecz,
bo walka ze Smokiem
rycerska to rzecz.
A konie cwałują
na złotych podkowach
do grodu Krakusa,
do miasta Krakowa.
I każdy z rycerzy
wytęża już wzrok
- ach, gdzie jest ta bestia?
Ach, gdzie jest ten Smok?
Ale gdy Smok wylazł z jamy, wszyscy na jego widok krzyknęli tylko jedno słowo:
- Zjeżdżamy!
Tumult się zrobił przeokropny, Smok bluznął ogniem, rycerze pogubili tarcze i miecze, ludzie zaczęli śmiać się, krzyczeć i gwizdać.
A najgłośniej śmiał się i gwizdał szewczyk, Dratewka. Pędził przez zamkowe podwórze, śmiał się:
- Tchórze! Tchórze! Nie rycerze, tylko tchórze! - i bardzo głośno gwizdał na palcach.
A
potem wpadł do kuchni i już nie głośno tylko po cichu gwizdnął palcami
ze skrzyni dworskiej kucharki miarkę siarki. W pędzie minął królewnę,
szur-szur - powiedział jej coś na ucho, królewna zrozumiała, oczy jej
się zaświeciły i też zaczęła gwizdać. Najpierw dwa razy z podziwu dla
urody i pomysłowości szewczyka:
- Fiu! Fiu! - a potem - fiuuu! - wpadła jak burza do komnaty króla,
fiuuu! - zdarła z ojca baranicę, fiuuu! - rzuciła ją Dratewce. I jeszcze
pomogła mu królewski kożuch przenicować, odwrócić go baranimi kudłami
do wierzchu.
A szewczyk raz-dwa uformował z baranicy barana, nafaszerował go siarką, zaszył dratwą i podrzucił Smokowi.
- Proszę, proszę, niech się Smok nie krępuje, niech się Smok poczęstuje...
|
Przez lat siedem wodą z Wisły
gasił z jękiem pożar szczęk,
w ósmym roku stracił zmysły
i z okropnym hukiem pękł!
A co się stało z królewną? No cóż:
Szewc królewnę wziął za żonę
i choć królem potem był,
szewski warsztat miał pod tronem
i poddanym buty szył.
Na weselu wszyscy tańczyli. Oczywiście krakowiaka. Na czele z krukiem króla Kraka. A niektórzy opowiadali potem swoim wnukom, że to właśnie ten królewski kruk wykrakał im zakończenie legendy. O tym, jak to szewc, co stał się królem, szył buty poddanym...