wtorek, 13 maja 2014

Legenda o Smoku ze Smoczej Jamy

                                                                                               Wanda Chotomska

        Ludzie mówią, że Kraków wywodzi swoją nazwę od Kraka, króla, co pod wawelskim wzgórzem gród nad Wisłą założył, a imię Krak ma ptasi rodowód, bo krukom je zawdzięcza. Widocznie sporo ich tam nad Wisłą było i kiedy nadwiślańskie plemię władcę z grona swojego wybierało, i wszyscy zastanawiali się, jakie imię mu nadać, kruki czarną gromadą nadleciały i tak głośno:
        - Kra... kra! - krakały, że ludzie od razu się zgodzili:
        - Krak! Krak! Niech będzie Krak! Wiwat, król Krak Pierwszy!
        A może nawet któryś z tych kruków był oswojony? Może siedział na ramieniu wybrańca i najgłośniej ze wszystkich: „Kra, Kra!" - wrzeszczał, kiedy królowi imię nadawano?
        Każdy król dostawał jakieś imię. Albo nawet imię i przydomek. Imię na chrzcie, a przydomek później - jak niektórzy królowie, co w dawnej Polsce panowali. Taki Władysław Łokietek na przykład - Władysław miał od chrztu, a „Łokietkiem" nazwano go od ówczesnej miary - łokcia, ponieważ był to król bardzo małego wzrostu. Albo syn jego - Kazimierz Wielki - przydomek zawdzięczał nie tylko wzrostowi, lecz także swoim zasługom. Tyle w Polsce zbudował, że mówiono                
       -„Zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną".
Wiemy o tym od dziejopisów, którzy w swoich kronikach wszystko opisali i datami udokumentowali.
        Ale w czasach króla Kraka, w kraju nad Wisłą, nikomu ani o chrzcie, ani o pisaniu jeszcze się nie śniło, więc żadne fakty i daty nie zostały zanotowane. O jego panowaniu wiemy tylko to, co nam nie historia, ale legenda przekazała. A z legendami - wiadomo jak bywa. Ludzie mówią, powtarzają, ktoś nie dosłyszy, przekręci, doda coś od siebie...
        Więc może i my dodamy od siebie tego oswojonego kruka? Niech siedzi na ramieniu Kraka i kracze, podpowiada do ucha:
      - Kra, kra... Kraina dokoła piękna, ale ludziom domy potrzebne. Załóż gród, Kraku. Zbuduj Kraków!
        Taki był początek. Pod wawelskim wzgórzem powstał gród a na wzgórzu - królewski zamek. Legenda zawsze mówi o Kraku - król, a o jego siedzibie zamek, choć tak naprawdę ani zamków nie umiano jeszcze w owych czasach nad Wisłą budować, ani Krak nie był królem. Co najwyżej - księciem czy kniaziem, władcą plemienia Wiślan. Ale skoro w legendzie jest król i zamek, to i my będziemy tak mówili.
        Pod rządami Kraka ludziom początkowo żyło się dobrze - gród tętnił życiem, jego mieszkańcy zajmowali się handlem, rzemiosłem, na nadwiślańskich błoniach wypasali stada owiec i baranów. Na świat przychodziły dzieci, przybywało mieszkańców.
        Król też się ożenił, urodziły mu się córki. Na pewno córki. O synach żadna legenda nie wspomina, a córki były chyba dwie. Krakowski kronikarz Wincenty Kadłubek w swojej „Kronice polskiej" zanotował podanie o córce Kraka - Wandzie, która skoczyła do Wisły, bo nie chciała wyjść za Niemca, a bohaterka naszej legendy do Wisły na pewno nie skakała i spokojnie wyszła za mąż.
No, może niezupełnie spokojnie, ale nie zajmujmy się na razie Kadłubkiem i Wandą, bo sprawy i tak nie rozstrzygniemy, tylko wracajmy do naszych baranów. I owiec, które wypasali poddani króla. Bo w królestwie Kraka coś się zaczęło psuć. Owce ginęły z pastwisk, a siedzący na królewskim ramieniu kruk coraz częściej krakał:
      - Kra... kra!
      - Kradzież... - domyślali się poddani. - Kruk o kradzieży kracze. Ktoś kradnie nasze owce! Złodziej się na pastwisko ukradkiem w nocy zakrada, zbój jakiś co owce porywa! Za kraty by go trzeba wsadzić!
        A inni, patrząc ponuro na siebie, spluwali przez ramię i szeptali jeden do drugiego:
      - Żeby nam tylko ten kruk większego nieszczęścia nie wykrakał...

        Ale wykrakał. Oprócz owiec zaczęły ginąć dziewczyny - w grocie pod wawelskim wzgórzem zamieszkał Smok. Nie wiadomo, skąd się tam wziął. Jedni mówili, że z gór Wisłą przypłynął, inni, że z dołu, z piekielnych czeluści, podziemnymi lochami na wierzch się wygramolił. W grocie siedzi, ogniem zionie i jak tylko obok groty pojawi się jakaś panna - to już po niej.
Ludzi ogarnął strach. Na próżno rodzice ostrzegali córki:
- Nie wychodźcie z domów. Uważajcie!
Dziewczyny - jak dziewczyny. Jedne zapominały o przestrogach, inne biegły nad Wisłę z ciekawości - żeby chociaż z daleka zobaczyć, jak też ta straszna bestia, ten potwór, co dziewczyny do jamy wciąga, wygląda... Żadna nie wróciła.
        Kobiety płakały, mężczyźni naradzali się - co robić? Jak wypędzić Smoka z jamy, zgładzić, albo wygonić z Krakowa? Żaden nie wiedział. Król też nie. Zamknął się w zamku, córkę w sąsiedniej izbie zabarykadował i myślał, myślał, myślał...
        Tylko, że z tego myślenia nic nie wychodziło. Poza dworzanami, którzy w popłochu pakowali manatki i uciekali z królewskiego dworu jak szczury z tonącego okrętu. Nie wiadomo, czego się więcej bali - Smoka czy ludzi, którzy zniecierpliwieni bezradnością króla, zaczęli się buntować i skandowali pod królewską siedzibą, co sił w płucach:
      - Fora ze dwora! Fora ze dwora!
        Jak król ze Smokiem się nie upora,
        to mu powiemy: FO-RA ZE DWO-RA!
Kruk krakał złowieszczo, że król stoi na krawędzi i lada chwila straci królewską posadę. Król dygotał ze strachu. Nie jadł, nie pił i nie spał. Berło wyturlało mu się z rąk, tron się pod nim trząsł...
        Aż się królewna zdenerwowała, bo miała tego wszystkiego powyżej uszu, tupnęła nogą i krzyknęła:
      - Wychodzę!
      - Dokąd? - jęknął Krak.
      - Najpierw z komory, w której mnie zamknąłeś, a potem za mąż. Za tego, kto zgładzi Smoka - wyjaśniła córka.
      - Jak tata rozgłosi tę wiadomość na cztery strony świata, na pewno znajdą się chętni.
Zaraz się znaleźli. O bogactwie króla i urodzie królewny krążyło tyle opowieści, że natychmiast przybyli do Krakowa. Konno. Z pieśnią na ustach:
      
          - Pędzimy na koniach
            zakuci w pancerze,
            pancerni i wierni
            odważni rycerze.
                                          A każdy ma tarczę
                                          i każdy ma miecz,
                                          bo walka ze Smokiem
                                          rycerska to rzecz.
            A konie cwałują
            na złotych podkowach
            do grodu Krakusa,
            do miasta Krakowa.
                                           I każdy z rycerzy
                                           wytęża już wzrok
                                          - ach, gdzie jest ta bestia?
                                          Ach, gdzie jest ten Smok?

Ale gdy Smok wylazł z jamy, wszyscy na jego widok krzyknęli tylko jedno słowo:
      -  Zjeżdżamy!
Tumult się zrobił przeokropny, Smok bluznął ogniem, rycerze pogubili tarcze i miecze, ludzie zaczęli śmiać się, krzyczeć i gwizdać.

         A najgłośniej śmiał się i gwizdał szewczyk, Dratewka. Pędził przez zamkowe podwórze, śmiał się:
      - Tchórze! Tchórze! Nie rycerze, tylko tchórze! - i bardzo głośno gwizdał na palcach.
A potem wpadł do kuchni i już nie głośno tylko po cichu gwizdnął palcami ze skrzyni dworskiej kucharki miarkę siarki. W pędzie minął królewnę, szur-szur - powiedział jej coś na ucho, królewna zrozumiała, oczy jej się zaświeciły i też zaczęła gwizdać. Najpierw dwa razy z podziwu dla urody i pomysłowości szewczyka:
      - Fiu! Fiu! - a potem - fiuuu! - wpadła jak burza do komnaty króla, fiuuu! - zdarła z ojca baranicę, fiuuu! - rzuciła ją Dratewce. I jeszcze pomogła mu królewski kożuch przenicować, odwrócić go baranimi kudłami do wierzchu.
        A szewczyk raz-dwa uformował z baranicy barana, nafaszerował go siarką, zaszył dratwą i podrzucił Smokowi.
      - Proszę, proszę, niech się Smok nie krępuje, niech się Smok poczęstuje...
Legenda mówi, że kiedy Smok zjadł barana wraz z nadzieniem, z paszczy buchnęły mu płomienie i miał tak siarczyste pragnienie, że:
           
                     Przez lat siedem wodą z Wisły
                     gasił z jękiem pożar szczęk,
                     w ósmym roku stracił zmysły
                     i z okropnym hukiem pękł!

A co się stało z królewną? No cóż:
                                                          Szewc królewnę wziął za żonę
                                                          i choć królem potem był,
                                                          szewski warsztat miał pod tronem
                                                          i poddanym buty szył.

        Na weselu wszyscy tańczyli. Oczywiście krakowiaka. Na czele z krukiem króla Kraka. A niektórzy opowiadali potem swoim wnukom, że to właśnie ten królewski kruk wykrakał im zakończenie legendy. O tym, jak to szewc, co stał się królem, szył buty poddanym...