Dzień po swoich urodzinach, idąc do szkoły, Tonino De Rosa myślał ze smutkiem: „Nikt nie może zmuszać biednego chłopca, żeby odrobił zadania i przeczytał pięć stron z historii w dniu, w którym kończy on dziesięć lat. I rzeczywiście, nikt mnie nie zmusił. Tylko co ja teraz powiem nauczycielowi? O moich urodzinach nie będzie nawet chciał słyszeć. Złoży mi życzenia, a potem poprosi, żebym pokazał mu zadanie".
Chociaż mówiąc prawdę, najprawdziwszą prawdę, mama próbowała przypomnieć Toninowi, że życie nie składa się tylko z przyjemności, takich jak urodziny, imieniny, torty i prezenty.
- A praca domowa, Tonino?
- Nie mam, mamo.
Kłamstwo wyszło szybciutko, zanim Tonino zdążył w ogóle o nim pomyśleć: pojawiło się samo, skryło w jakimś zakamarku i w odpowiedniej chwili (to znaczy w chwili wyjścia z tatą do kina) samo wyskoczyło, prawie się kłaniając:
- Żadnej pracy domowej i żadnych lekcji.
W kinie „Eden" grali film o Indianach i prawdopodobnie kłamstwo miało wielką ochotę na niego pójść. Podczas filmu Tonino zapomniał o pracy domowej, a także o kłamstwie: nie było to zresztą zbyt trudne, bo na ekranie królował wielki wódz Indian Grzmiący Orzeł.
„I co teraz?" - pomyślał znów Tonino, przekraczając próg szkoły.
Na schodach pomyślał to samo: „A teraz?".
Był tak przejęty, że znalazł się w swojej ławce - trzeciej w drugim rzędzie w piątej B - nie pozdrowiwszy ani jednego kolegi, nie pogadawszy ani chwili z Białym Murzynem - czyli Robertem Castellim - który zyskał ten przydomek, bo jego włosy były kędzierzawe jak u czarnoskórych.
Roberto, Biały Murzyn, siedział w pierwszej ławce w piątym rzędzie; ale on też musiał być bardzo przejęty, skoro nie wybiegł Toninowi naprzeciw, żeby opowiedzieć mu o którymś ze swoich dziwacznych pomysłów. Tonino dostrzegł kręconą czuprynę pochyloną nad książką do historii: Biały Murzyn powtarzał zadaną lekcję.
W tym właśnie momencie do klasy wszedł nauczyciel, poważniejszy niż zwykle, prawie surowy. Tonino spojrzał rozpaczliwie na zamknięte drzwi, na okna szczelnie pozamykane przed listopadową mgłą. Ach, gdyby tak można było uciec na zewnątrz, owijając się płaszczem z mgły; gdyby tylko można było stać się nie-widzialnym, choćby na jeden dzień!
- Tonino De Rosa! - zawołał nauczyciel, który zaczął właśnie sprawdzać listę uczniów.
- Obecny! - odpowiedział Tonino.
- De Rosa - powtórzył nauczyciel. - Czemuż to nie ma De Rosy?
- Jestem tu, panie profesorze.
- Nikt z was nie widział De Rosy?
- Nie, panie profesorze - głos należał do Białego Murzyna. Połowa klasy wpatrywała się w ławkę Tonina, jakby nikogo tam nie było. Tonino roześmiał się, pomimo wszystkich smutnych myśli.
- Ale przecież jestem tutaj. Nie widzicie mnie?
Nikt go nie słuchał. Wręcz przeciwnie, nauczyciel przykazał Białemu Murzynowi:
- Castelli, zajdź po południu do De Rosy, zobacz, jak się czuje i dowiedz się, czy nic mu się nie stało. - Po czym wrócił do sprawdzania listy.
Nagle Tonino zrozumiał: stał się niewidzialny, tak jak o tym marzył. Wystarczyło tylko tego zapragnąć i udało się. Nikt nie mógł go zobaczyć, usłyszeć jego głosu. A jeśli nawet ktoś widział Tonina wchodzącego do szkoły, już dawno o tym zapomniał.
„Ale numer!" - pomyślał Tonino, zaskoczony. I od razu odetchnął: „Całe szczęście, nie będą przecież pytać kogoś, kogo nie widać".
Zapragnął natychmiast wykonać małą próbę: wstał ze swojej ławki i stanął koło tablicy. Nikt nawet nie spojrzał w jego stronę, tak jakby w ogóle nie istniał.
Chodził w tę i z powrotem pomiędzy ławkami, ostrożnie, małymi kroczkami: i nic! Nikt nie podniósł głowy, nikt się nie odwrócił. Tonino roześmiał się po raz drugi, prosto w twarz Roberta. Ale Biały Murzyn dalej tarmosił kędzierzawe włosy, myśląc o lekcji historii.
Tonino często dumał o najróżniejszych wspaniałych rzeczach, które mógłby zrobić, gdyby był niewidzialny. Ale teraz, kiedy spotkało go to przedziwne szczęście, nie wpadł na lepszy pomysł niż pociągnięcie za włosy Białego Murzyna. Wyciągnął rękę w stronę kręconej czupryny przyjaciela i pociągnął: ani za mocno, ani za słabo.
Biały Murzyn odwrócił się rozdrażniony i zmierzył wzrokiem ucznia, który siedział w ławce za nim, niejakiego Mottę, najbardziej pokojowo usposobioną istotę na świecie, której kieszenie i buzia były zawsze pełne landrynek, miętówek, cukierków anyżkowych oraz podobnych specjałów.
- Co ci strzeliło do makówki? - wycedził Biały Murzyn.
- Do makówki? - powtórzył Motta, zdziwiony. A potem uśmiechnął się: - A, rozumiem, chcesz miętówkę.
- Zatrzymaj sobie swoje miętówki i zostaw mnie w spokoju.
- Ale co ja takiego zrobiłem?
- Słuchaj, nie zgrywaj niewiniątka. Kłamczuch!
Z wrażenia, że został nazwany „kłamczuchem", pokojowy Motta naraz połknął pół kawałka amerykańskiej gumy, którą żuł od godziny.
Tonino roześmiał się i żeby móc lepiej rozkoszować się sceną, jakby tego było mało, usiadł na ławce amatora landrynek: przecież nikt go nie widział, nikt więc nie mógł go zganić za tę niezbyt odpowiednią pozycję. Ale nawet jeśli nauczyciel nie mógł zobaczyć Tonina, mógł mimo wszystko zorientować się, że od paru minut między pierwszą a drugą ławką w tym rzędzie toczyła się regularna bitwa.
- Co tam się dzieje? - zapytał surowo.
- Nic takiego, panie profesorze - skłamał natychmiast Biały Murzyn.
- To nieprawda, on nazwał mnie kłamcą! - poskarżył się Motta.
- A on pociągnął mnie za włosy.
- To nieprawda, nieprawda! - wykrzyknął Motta z całą szczerością serca osłodzonego ratafią, truskawką i ananasem.
Tonino zeskoczył zwinnie na ziemię, pobiegł na koniec sali i pociągnął za włosy Paola Barbiego, najbardziej rozczochranego chłopca w całej klasie, nazywanego przez to Kosmykiem.
- Panie profesorze, mnie też ktoś pociągnął za włosy! - wrzasnął Kosmyk, wskazując oskarżycielsko palcem na Rivellego, który akurat z namaszczeniem dłubał palcem w nosie.
- Ja? - zaprotestował ze zdziwieniem niesprawiedliwie oskarżony przerywając swoją pracę, ale nie wyjmując palca z nosa.
W kilka chwil niewidzialny Tonino okrążył klasę, pociągając za włosy to jednych, to drugich, wzbudzając tym samym falę lamentów, protestów, oskarżeń i wrzasków.
- Spokój! Spokój! - krzyknął nauczyciel, uderzając z trzaskiem linijką o katedrę. - Dość już tych żartów!
Tonino śmiał się do rozpuku, trzymając się za brzuch: śmiał się tak bardzo, że aż poturlał się za tablicę i wylądował z ręką w koszu na makulaturę. Jeszcze nigdy tak dobrze się nie bawił.
„Ale będzie śmiechu, jak powiem Białemu Murzynowi, że to wszystko moja sprawka!" - pomyślał. Rzucił okiem na Białego Murzyna, wychylając się spod tablicy. Chłopiec znów z uwagą i skupieniem słuchał nauczyciela, który właśnie wyjaśniał, na czym polega rozbiór logiczny. Za to widoczna za jego plecami okrągła twarz Motty wyrażała zdumienie i oburzenie: Motta był tak zdziwiony, że nie mógł znaleźć landrynki, którą chętnie wetknąłby sobie do buzi; cały czas przeszukiwał nerwowo kieszenie i kieszonki.
„Wygląda, jakby się drapał - pomyślał Tonino. - Może ma pchły? Ech, trzeba przyznać, udał mi się ten żart, nie ma co".
Ale im dłużej o tym myślał i to powtarzał, tym mniej był przekonany że jest z siebie dumny. Tak naprawdę żart był raczej głupi. Ciągnąć kogoś za włosy, też coś! Czy trzeba było aż stać się niewidzialnym, żeby o czymś takim pomyśleć? Należało wymyślić coś nowego, oryginalnego, coś, co przeszłoby do historii. I co nie trwałoby tak krótko.
Skulony za tablicą Tonino myślał, myślał i w końcu wpadł na pomysł, który wydał mu się zabawniejszy od wszystkich pozostałych. Popchnął lekko tablicę, która zaczęła powolutku obracać się, jeżdżąc na dwóch nóżkach. Potem zaczął pchać mocniej.
Chwilę później solidna czarna tablica, uświęcona przykładami nauczyciela i pisanymi w pocie czoła przez całą klasę zadaniami z arytmetyki, obracała się wokół własnej osi w zawrotnym tempie, ukazując kolejno obie strony.
Nauczyciel był człowiekiem poważnym i dostojnym: kiedy zorientował się, że oczy wszystkich uczniów są wlepione, jak mu się wydawało, w okno, zdjął okulary i położył je przed sobą na katedrze, niczym żołnierz, który poprawia karabin.
Nauczyciel za nic w świecie nie odwróciłby głowy w tamtą stronę: nie był kimś, kto pozwala sobie na rozproszenie z powodu szerszenia czy przelatującego właśnie aeroplanu.
- Widzę, że jak zwykle bardziej interesuje was to, co dzieje się za oknem, niż to, co mówi wam nauczyciel. O co chodzi tym razem? Przylecieli Marsjanie?
- Tablica, panie profesorze! - odpowiedział wystraszony Biały Murzyn, podrywając się na równe nogi.
Tablica wirowała jak skrzydło wiatraka w czasie porywistego wiatru. Trzeba przyznać, że całe przedstawienie godne było zainteresowania, jakie wywołało. Nie co dzień zdarza się widzieć tablicę, która obraca się sama z siebie wokół własnej osi tak szybko, że trudno odróżnić jej przód i tył.
Nauczyciel zdecydował się zerknąć w zakazanym kierunku: to, co zobaczył, sprawiło, że zawirowało mu w głowie jeszcze szybciej, niż obracała się tablica. Zeskoczył z katedry z impetem godnym Don Kichota atakującego wiatraki i po dwóch czy trzech próbach zdołał pochwycić drewnianą ramę, zatrzymując tablicę z taką siłą, że niewidzialny Tonino dostał cios w podbródek i wpadł do kosza na makulaturę.
- To były zjawy!- Duchy!
- Trzęsienie ziemi!
- Cisza! Cisza, panowie!
Ten ostatni głos, z pewnością go rozpoznaliście, należał do nauczyciela. W najpoważniejszych chwilach wypływało z jego ust tak podniosłe i gniewne „panowie", że cisza, niewidzialna jak powietrze, tłumiła natychmiast najmniejszy hałas, i wręcz pozbawiała uczniów tchu.
- Panowie, nie mam zwyczaju tolerować takich głupstw. Zjawy, Marsjanie i inne duchy nie mają prawa wchodzić do tej szkoły, gdzie przebywają wyłącznie osoby obdarzone zdrowym rozsądkiem.
Zapadła cisza. Także i Tonino, skulony w wiklinowym koszu, czuł, że serce bije mu gwałtownie i szybko jak karabin maszynowy. Nauczyciel nie mógł go z pewnością zobaczyć, ale on - niewidzialny Tonino - niczym zjawa zmuszona do ucieczki przez osobę obdarzoną zdrowym rozsądkiem, bardzo się wstydził.
- Ten żart z tablicą - kontynuował nauczyciel - był niemądry. Albo panowie wyjawią mi do południa jego autora, albo nie będą mogli opuścić sali. Zostaniemy tu tak długo, aż znajdzie się winowajca. A teraz wróćmy do naszej lekcji.
Winowajca powolutku wstał, wyszedł ze swojej kryjówki, przeszedł na palcach przez całą klasę, przeszedł niezauważony przed czterdziestoma parami oczu (licząc nauczyciela), dotarł do drzwi i je otworzył...
- Panie profesorze, drzwi! Otworzyły się same! Tonino nie został już, żeby zobaczyć, jak wszystko skończy się tym razem i usłyszeć co powie nauczyciel: wystrzelił jak z procy, rzucił się schodami w dół, potrącił woźnego, który nie widząc sprawcy czynu, stanął jak wryty; Tonino znalazł się na ulicy i wskoczył do ruszającego tramwaju.
Za bilet, ma się rozumieć, nie zapłacił: żaden kontroler nie odkryłby przecież nigdy takiego gapowicza. Tu moi czytelnicy zapewne westchną: Och, jak pięknie jest być niewidzialnym... podróżować za darmo, i to nie tylko tramwajem, ale też pociągiem, aeroplanem...
Powoli, spokojnie. Przygody niewidzialnego Tonina jeszcze się nie skończyły. Poczekajcie, zanim zdecydujecie, czy jest mu czego zazdrościć.
... ciąg dalszy tylko w książce.