sobota, 29 marca 2014

Tajemnica

Fragment książki Anny Onichimowskiej pt.: "Najwyższa góra świata"

      Postanowiłem, że nikomu ich nie pokażę. Były bardzo ładne. Takie mięciutkie i bezbronne. Normalnie ślimaki mają skorupki, a one były zupełnie gołe. Duże i czarne, z długimi, chudymi rogami. Leżały na łopianowych liściach przy rowie i wyglądało na to, że się nudzą. Włożyłem pięć z nich do dużego słoja po ogórkach i dałem im kawał liścia do środka, żeby się czuły jak u siebie. A potem, gdy wróciliśmy z wycieczki do domu, wsadziłem słój pod łóżko.

      W pokoju mieszka razem ze mną moja starsza siostra Iza. Chodzi już do szkoły, do trzeciej klasy. Nie lubię jej i ona chyba też mnie nie lubi.
       Poprzednio miałem świerszcze. To ciągle narzekała, że ćwierkają i że to jej działa na nerwy. I że męczę zwierzęta, tak jeszcze mówiła. Wyszedłem z nimi kiedyś na spacer i wtedy uciekły. Było mi okropnie przykro, ale babcia powiedziała, że i tak trzeba je było wypuścić, bo świerszcze nie mogą żyć w więzieniu.
       Mnie by wcale nie przeszkadzało, żeby skakały sobie po pokoju, ale Iza w ogóle nie chciała o tym słyszeć. To było właśnie najgorsze. Nie mogłem mieć żadnego zwierzaka. Ani dużego, ani średniego, ani zupełnie malutkiego.
       Miałem już psa i morską świnkę, i białe myszy, i patyczaki, i wszystko musiałem pooddawać albo powypuszczać na wolność. Dlatego schowałem moje ślimaczki pod łóżko, żeby nikt się do nich nie wtrącał.
 
                                                                                 *
      Były takie grzeczne i cichutkie. Pomyślałem sobie, że nareszcie będę miał coś na dłużej. I że na spacer można będzie z nimi wychodzić, bo tak wolno łażą, że nie mogą uciec. Zresztą po co miałyby uciekać. Widziały chyba, jak bardzo je lubię.
      Wsadzałem im właśnie listek sałaty do słoika, kiedy wróciła Iza. Ledwie zdążyłem wepchnąć słoik pod łóżko, wpadła do pokoju.
- Dlaczego leżysz na podłodze? - spytała.
- Tak sobie - odburknąłem.
- Wstawaj. - Szarpnęła mnie za nogę. - Babcia prosiła, żebyś przyszedł - powiedziała i wyciągnęła się na tapczanie.
      Podniosłem się i poszedłem do kuchni.
- Masz okazję zrobić zakupy - uśmiechnęła się do mnie babcia. Wiedziała, że bardzo to lubię. Od pół roku kupowałem już różne rzeczy w budce warzywnej koło naszego domu. - Kup koperek i kalafior, zgoda? - spytała, wręczając mi siatkę z portmonetką.
      Pobiegłem w podskokach. W kolejce stało kilka osób, ale nie nudziłem się, bo akurat stuknęły się dwa samochody i było bardzo fajnie. Kierowcy się kłócili, czyja wina, i ludzie, którzy to widzieli, też, a potem przyjechała policja, wszystko oglądała i coś pisała w zeszycie.
- Babciu! - zawołałem po wejściu do domu. - Fiat walnął poloneza, wiesz?
      Ale babcia nic nie odpowiedziała, za to usłyszałem wrzaski Izy:
- Tu! Tu łazi! Babciu, zobacz!  Iza skakała po swoim tapczanie i krzyczała, a babcia chodziła na czworakach po pokoju. Kiedy stanąłem w drzwiach, obie spojrzały na mnie, a Iza syknęła:
- Znowu naznosiłeś jakichś glist do mieszkania...
- One są w słoiku - zacząłem się bronić. - Nikomu nie przeszkadzają.
- W słoiku! - wrzasnęła moja siostra. - Były, ale wylazły.
- Nie zamknąłeś słoika - powiedziała babcia, wstając. - Pokrywka leżała obok.
- Zapomniałem... - zmartwiłem się. - Ona tak szybko wleciała do pokoju, a ja akurat je karmiłem... Ale na pewno nie poszły daleko... One nie umieją szybko chodzić. To są ślimaki, a nie żadne glisty.
- Obrzydliwe! - krzyknęła Iza.
- Ja je zaraz znajdę - zacząłem się rozglądać. W słoiku koło babci były dwa ślimaki.
- Te wspinały się na twoje łóżko - powiedziała babcia.
- Boję się usiąść... - jęczała Iza.
- Ile ich było? - spytała babcia.
- Jeszcze trzy - wzruszyłem ramionami.
      Tyle hałasu o parę małych zwierzątek. Zobaczyłem jedno z nich na parapecie i wziąłem ostrożnie do ręki. Przestraszony ślimak schował rogi.
- "Ślimak, ślimak, wystaw rogi, dam ci sera na pierogi" - zadeklamowałem uroczyście, ale babcia pogoniła mnie:
- Pospiesz się, Jasiu. Wolałabym, żeby - jak wrócą rodzice - nie było już tutaj tej menażerii...
- Ale, babciu - zacząłem ją prosić. - Ja będę zamykał słoik, naprawdę, pozwól mi.
- Nie zgadzam się!!! - darła się Iza. - To też mój pokój. Ja się będę bała! Ja nie chcę!
- Sam widzisz. - Rozłożyła ręce babcia. - Nie ma o czym mówić. A poza tym będzie im lepiej na wolności. Tak samo jak świerszczom. Tak lubisz zwierzęta, a więzisz je. To nie jest w porządku.
- Tam! - krzyknęła Iza. Czwarty ślimak sunął przy ścianie w kierunku drzwi.
      Zazgrzytał klucz w zamku.
- Hej! - zawołał tatuś. - Co to za obyczaje! Nikt mnie nie wita. - A zaraz potem krzyknął: - Ojej! A co to?
      Kiedy przybiegłem go uściskać, trzymał w dwóch palcach wyciągniętej ręki kapeć. Zabrałem delikatnie ślimaka, leżącego na jego szarej flanelce, i zaniosłem do słoika.
- A teraz wiesz, Jasiu - powiedziała babcia - co masz zrobić?
- Nie mogę ich wypuścić byle gdzie - zaprotestowałem. - Tu na pewno nie będzie im się podobało. Nie ma żadnych gęstych krzaków ani nic. A zaraz za trawnikiem jest jezdnia. Mogłyby wpaść pod samochód. Sama wiesz, jak one się wloką. Nie mogą przed niczym uciec.
- Nie martw się - pocieszył mnie tatuś. - Po obiedzie przejdziemy się do parku. Tam poszukamy czegoś specjalnie dla nich. A skąd ty je właściwie przyciągnąłeś?
- Z wycieczki.
- Nieźle - roześmiał się. - To jest ten słój po ogórkach, którego mama szukała...
- Nie mów jej lepiej, co? - poprosiłem.
- Zgoda - powiedział tatuś. - Ale pod jednym warunkiem... Domyślasz się, jakim?
       Pokręciłem głową, chociaż, tak naprawdę, wiedziałem, że chodzi im wciąż o to samo.
- Obiecaj, Jasiu - spojrzał na mnie tatuś, marszcząc brwi. - Żadnych mieszkańców więcej w naszym domu. Dogadaliśmy się?
- Tak - mruknąłem, chociaż nie bardzo mogłem to sobie wyobrazić.
- Chodźcie na obiad - zaprosiła nas babcia. - Ziemniaki wystygną.
- A mama? - spytała Iza.
- Powinna zaraz przyjść. Coś się spóźnia... - spojrzała na zegarek babcia.
- Może jeszcze chwilkę poczekajmy - zaproponował tatuś i właśnie wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi, i byliśmy już w komplecie.
- Nie ma do mięsa żadnej jarzynki? Zdziwił się tatuś, kiedy babcia podała drugie danie.
- Oj, zapomniałam... - zmartwiła się babcia. - Trzeba przynieść z piwnicy żurawiny.
- Ja przyniosę - zaproponowałem.
- Nie otworzysz kłódki - powiedziała mama A zresztą skąd będziesz wiedział, jak wyglądają?
- Wszystko wiem - oburzyłem się. -^Prawda, babciu? Jak ostatnio byliśmy razem w piwnicy, to kto otwierał drzwi? No, powiedz?
- Dobrze już, dobrze ... - Roześmiała się babcia. - Rzeczywiście, Jaś otwierał. Niech spróbuje. Tylko szybko wracaj! Krzyknęła jeszcze, kiedy zbiegałem po schodach.
      W piwnicy było zupełnie inaczej niż gdzie indziej, ciekawie pachniało i przez szpary między deskami można było zobaczyć, co kto ma u siebie pochowane. U nas stała stara szafka, a w niej poustawiane różne słoiki. Od kiedy mama zrobiła porządki, dużo mniej lubiłem tu przychodzić. Wziąłem słoik z półki, na której stały żurawiny i właśnie wtedy coś pisnęło. Najpierw troszkę się przestraszyłem, ale nie bardzo, a zaraz potem ujrzałem go. Był niesamowicie malutki, rozczochrany, brązowy z niebieskimi oczami. Trząsł się, chyba ze strachu, a kiedy go podniosłem, wczepił mi się pazurkami w sweter i znów zapiszczał. Był bardzo chudy, po prostu nic nie ważył.
- Kiziulek... - szepnąłem, gładząc jego nastroszone futerko. - Nie bój się... Ja się nazywam Jasio, wiesz? I to jest moja piwnica. Możesz sobie tu mieszkać, jak długo chcesz... No, co się trzęsiesz? Pewnie jesteś głodny... Przyniosę ci zaraz coś do jedzenia. Zaraz. Tylko czekaj na mnie, dobra? Teraz muszę już lecieć, ale potem sobie pogadamy...
      Z wora ze starymi ubraniami wyciągnąłem sukienkę Izy i zwinąłem ją w kącie. Położyłem na niej delikatnie kotka i zamknąłem drzwi na kłódkę. Przyłożyłem jeszcze oko do szpary w deskach, ale nic nie było widać.
- Nareszcie! - krzyknęła Iza, kiedy wróciłem.
- Dałeś sobie radę z kłódką? - spytała mama.
- Tak - kiwnąłem głową i przypomniałem sobie, że zostawiłem w piwnicy żurawiny.
- Ale widzę, że nic nie przyniosłeś - zdziwiła się babcia. - Zapomniałeś, gdzie stoją?
- Tak - skłamałem. - Ale już sobie przypomniałem i zaraz przyniosę.
- Głupi! - prychnęła Iza.
- Daj spokój - zgromił ją wzrokiem tato. - Siadaj szybko i jedz - powiedział do mnie. - Obejdziemy się bez żurawin.
      Zjadłem wszystko błyskawicznie, a mama cieszyła się, że nareszcie mam apetyt. Tym bardziej że zaraz potem poszedłem do kuchni i wziąłem kawałek kiełbasy.
- Zaraz wracam - powiedziałem i otworzyłem drzwi.
- Mamy iść do parku - przypomniał mi tatuś.
- Wiem - kiwnąłem głową.
- Gdzie idziesz? - spytała mama.
- Do piwnicy, po żurawiny.
- Już nie trzeba - roześmiała się.
- Będą na jutro - uparłem się i wyszedłem.
      Kiedy zobaczyłem, że kotka nie ma na jego posłaniu, poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła ze strachu.
- Kici, kici - zawołałem go niepewnie. - To ja, Jasio. Przyszedłem do ciebie. I przyniosłem ci kiełbasę. Nie mogłem szybciej, naprawdę.
      Z kąta za szafą popatrzyły na mnie niebieskie guziczki oczu.
- Jesteś! - ucieszyłem się i wziąłem go na ręce. - Masz - podetkałem mu pod nos kiełbasę, ale odwrócił się i chwycił do pyszczka mój sweter. Ssał go przez chwilę, a potem wypuścił i zapłakał.
- Kiciuniu - pogłaskałem go, a on znowu zapiszczał. - Będziesz się nazywał Piotruś, chcesz? - wyszeptałem. - I będziesz tylko mój. Zupełnie mój, rozumiesz? Nikt nie będzie o tobie wiedział. Tylko ja. Wziąłbym cię do domu, ale nie mogę. Oni się nie zgodzą. Ale tutaj też będzie ci dobrze. Będę ci przynosił jedzenie i w ogóle wszystko co trzeba. I będę do ciebie często przychodził, i rozmawiał z tobą. Ale dlaczego nie chcesz tej kiełbasy? No, zobacz, jaka dobra...
- Odgryzłem kęs, żeby go zachęcić. - No, jeden gryz ty, jeden ja... - Piotruś znów zapiszczał, a kiedy wypuściłem go na podłogę, zrobił siusiu.
- Będziesz musiał nauczyć się robić do tacki...
- Przypomniałem sobie, jak to jest u mojego kuzyna Krzyśka. - Do tacki z papierem. Jak tylko wrócę z parku, przyjdę do ciebie. I przyniosę ci tackę. I może jeszcze coś, co będzie ci bardziej smakowało od kiełbasy.
       Nie byłem pewien, czy Piotruś słuchał uważnie, bo wygrzebał z jakiegoś kąta duży guzik i turlał go po podłodze, nie zwracając na mnie uwagi.
- Pa, na razie - pożegnałem go i pobiegłem na górę.
      Dla ślimaków znaleźliśmy z tatusiem bardzo fajny kąt, ocieniony, z dala od głównych alejek, pełen różnych chaszczy i wysokich traw. Tatuś powiedział, że jest to wyjątkowo zapuszczone miejsce i że park nie powinien tak wyglądać, ale myślę, że ślimakom bardzo się podobało. Było mi trochę przykro, gdy straciłem je z oczu, ale nie bardzo, bo myślałem wciąż o Piotrusiu i o jego guziku, i jeszcze o tym, jak ssał mój sweter, i o kiełbasie, którą mu zostawiłem.
- Nie martw się - powiedział tatuś i poklepał mnie po plecach. - Masz ochotę na watę cukrową?
- Nie - pokręciłem głową. - Muszę wracać.
- Jak to? - zdziwił się tatuś. - Dlaczego?
- Nie mogę ci powiedzieć. - Poczułem, że się czerwienię.
- Tajemnica? - zażartował tatuś.
- Tak - kiwnąłem głową z powagą.
      Jak ja z nim sobie poradzę? - zmartwiłem się nagle, przypominając sobie znów wzgardzoną kiełbasę i płacz Piotrusia.
- W porządku - wzruszył ramionami tatuś. - Wracamy. Może kiedyś, jak dostaniemy wreszcie większe mieszkanie - odezwał się nagle - będziesz mógł mieć jakiegoś przyzwoitego zwierzaka.
- Przyzwoitego? - zdziwiłem się.
- No, to znaczy psa albo kota... Coś takiego, z czym można się zaprzyjaźnić. - Bo nie sądzę, żebyś mógł się zaprzyjaźnić ze ślimakami.
      To nie była prawda, ale nie powiedziałem tego głośno. Spytałem z nadzieją:
- Lubisz koty?
- Niespecjalnie - przyznał. - Mogę chyba powiedzieć, że są mi obojętne.
- Nawet takie zupełnie małe?
- Wszystkie - roześmiał się tatuś.
- A znasz się na kotach? - Pomyślałem, że mogę się czegoś dowiedzieć.
- Na rasach? - spytał.
- Nie - pokręciłem głową. - Tak w ogóle. Co jedzą, piją i takie tam różne.
- To wiem... mniej więcej - zawahał się tatuś. - Jedzą mięso i ryby. Myślę, że też jajka i ser. A piją mleko. No i wodę.
- A kiełbasę lubią? - spytałem.
- Owszem - przytaknął tatuś i roześmiał się. - Oj. Bo pomyślę, że masz teraz pod łóżkiem w słoiku jakiegoś kota.
- Oddałem babci słoik - powiedziałem z godnością. To wcale nie było śmieszne. Wyobraziłem sobie Piotrusia w słoiku po ogórkach i aż wzdrygnąłem się ze strachu. - A takie zupełnie małe koty - upewniłem się jeszcze, bo wchodziliśmy właśnie na nasze podwórko - też jedzą kiełbasę?
- Wszystkie niemowlęta, kocie też - wytłumaczył mi tatuś - piją tylko mleko. Tym razem, kiedy otworzyłem piwnicę, Piotruś leżał na posłaniu, które mu umościłem.
- Mądry Piotruś - ucieszyłem się i postawiłem przed nim spodek mleka. Kiełbasa leżała nietknięta w kącie.
- Miałem kłopoty, żeby do ciebie przyjść. Nie chcą mnie samego wypuszczać, wiesz? No, co nie pijesz? - przysunąłem mu spodek pod sam nos. Spojrzał bezradnie i zapiszczał cicho. Umoczyłem palec w mleku i dałem mu polizać. Ożywił się wyraźnie. Zlizał wszystko, i jeszcze, i jeszcze raz, a kiedy spodeczek był już pusty, zaczął mi ssać palec.
- Ty niemowlaczku - rozczuliłem się i wziąłem go na ręce. Wsunął mi nos pod pachę i zaraz zasnął. Położyłem go w kącie i wyszedłem ostrożnie, na palcach, żeby go nie zbudzić.
      W nocy źle spałem, bo ciągle wyobrażałem sobie Piotrusia samego w ciemnej piwnicy i martwiłem się o niego. Czy się nie boi i czy nie jest głodny. Rano nie mogłem doczekać się, żeby Iza wreszcie poszła do szkoły.
- Babciu! - krzyknęła, kiedy tylko wstałem i zacząłem się ubierać. - Dlaczego Jasiek nie śpi?
       Babcia stanęła w drzwiach pokoju i ............
                                       
... a co dalej usłyszycie na następnym spotkaniu.
Do zobaczenia