Bartek jak burza wpadł do pokoju.
- Tato, tato! - krzyczał. - Gdzie jest moja hulajnoga? Chciałem wyjść na podwórko pojeździć z Markiem! Szukałem wszędzie! Nie ma po niej śladu! - Uspokój się - tatuś siedział wygodnie w fotelu i przeglądał gazetę. - Mama wzięła hulajnogę. - Mama wzięła hulajnogę? - zapytał z niedowierzaniem Bartek. -Wzięła do naprawy? Czy hulajnoga była zepsuta? - dopytywał chłopiec. - Nie była zepsuta - odparł spokojnie tato. - Mama pojechała na niej do fryzjera. - Mama pojechała do fryzjera na mojej hulajnodze? - chłopiec zdziwił się jeszcze bardziej. - A kiedy wróci? - Chyba nie tak prędko - rzekł tato. - Pojechała aż na drugi koniec miasta. Wprawdzie mama Bartka miewała ostatnio dziwne pomysły, ale tego już było za wiele. Tatuś tłumaczył, że mama dlatego tak się zachowuje, ponieważ bardzo przeżyła wyjazd na kilka miesięcy do pracy za granicę. Mówił, że taki wyjazd nazywa się delegacją. |
* * *
Pewnego dnia Bartek grał z kolegami w piłkę na podwórku. Nim się spostrzegł, mama ubrana w sportowy dres, dołączyła do zespołu.
|
- Mamo! Co tu robisz? - zapytał chłopiec.
- Jak to co? Gram z wami! Będę w twojej drużynie.
I mama ruszyła do ataku. Nawet tato nigdy tak się nie poświęcał.
Nie biegał też tak szybko po boisku. Mama minęła jednego zawodnika,
drugiego, a potem... O rety! Bartek nie mógł w to uwierzyć... Mama podstawiła nogę trzeciemu zawodnikowi i padła bramka.
-
Goool! Goool! - krzyczała mama chyba głośniej, niż dziesięciu chłopców
razem wziętych. Potem zaczęła podskakiwać z radości i znów ruszyła do
ataku. Padły kolejne bramki. Bartek próbował ją powstrzymać, lecz na
próżno. Mecz zakończył się wynikiem 7:0. Niestety dla przeciwników, gdyż
mama wszystkie gole wbiła do swojej bramki. W ogóle się tym nie
zmartwiła.
- Najważniejsze, że wbiłam siedem goli - powiedziała uradowana. - Co za
różnica do której bramki? - dodała. - Chodź umyjemy się i będziemy
świętować zwycięstwo!
- Ładne mi zwycięstwo - burknął Bartek. - Kompletna porażka i jaki wstyd.
Mama jednak tego nie słyszała i do końca dnia była bardzo dumna z
siebie. Tatuś, któremu Bartek opowiedział o wszystkim, wprost zanosił
się od śmiechu, a gdy Bartek poczuł się urażony, bo przecież przez mamę
jego drużyna przegrała, tatuś próbował powstrzymywać śmiech, ale co rusz
parskał i zakrywał dłonią usta.
|
W szkole organizowano Dzień Wiosny. Pani poprosiła więc wszystkie dzieci, aby ubrały się w wiosenne barwy: zielone, żółte, czerwone, białe. Trzeba też było zrobić różne plakaty, kwiaty z bibuły, a nawet bociany i żaby z kolorowego papieru. Uroczystość szkolna zapowiadała się niezwykle ciekawie. Miało być topienie Marzanny oraz konkursy na najpiękniej przystrojoną klasę, na piosenki i wiersze o wiośnie.
- Gdybyś był dziewczynką zrobiłabym dla ciebie ogromny wiosenny kapelusz, a może i specjalny strój „Pani Wiosny" - powiedziała mama. - A tak to nic niezwykłego nie wymyślimy. Założysz te zielone spodnie, żółtą koszulę i zrobię dla ciebie przebiśniegi z bibuły.
- Jeśli będziesz miała czas, możesz przyjść do szkoły - Bartkowi przypomniało się, że Pani zapraszała serdecznie wszystkich rodziców, którzy nie pracują w tym czasie.
- Och, jak to miło - ucieszyła się mama, a w jej oczach pojawił się dziwny błysk.
Na drugi dzień, punktualnie o godzinie ósmej, wszystkie dzieci zebrały się na sali gimnastycznej. Pani dyrektor wygłosiła uroczyste przemówienie, po czym oznajmiła:
- Zaczynamy rywalizację klasową, czyli konkurs. Usiądę sobie teraz wygodnie i posłucham, jak śpiewają dzieci.
Najpierw swoje piosenki zaśpiewały klasy pierwsze, potem drugie i trzecie. Gdy przyszła kolej na klasę Bartka, pani nauczycielka dała znak i salę cichutko zaczęły wypełniać słowa:
„Wiosna w błękitnej sukience
Bierze krokusy na ręce
Wykąpie je w rosie świeżej
I w nowe płatki ubierze...".
- Głośniej - zachęcała Pani. - Wciąż jest za cicho. Głośniej dzieci, bo nie wygramy.
I w tym momencie, gdy dzieci zaczęły drugą zwrotkę, do uszu
wszystkich zgromadzonych na sali gimnastycznej dotarł wyraźny, bardzo
głośny, dudniący niczym dzwon śpiew:
„Potem z rozwianym warkoczem
Niebem, powoli gdzieś kroczy
Wysyła promyki słońca
I wiersze pisze bez końca...".
Taka odwaga w śpiewaniu zachęciła klasę również do śpiewu z całych sił.
Mimo tego dzieci zaczęły się rozglądać, kto też im tak pomaga. Wówczas
Bartek zauważył, jak z trzeciego rzędu wstaje jego mama i śpiewa jeszcze
głośniej. Na głowie miała ogromny wiosenny kapelusz, z przypiętymi
kwiatami. Ubrana natomiast była w kolorową suknię z... bibuły.
- O rany! - Bartek złapał się za głowę. Na szczęście klasa Bartka dostała bardzo
dużo oklasków, za wykonanie tej piosenki. Potem, gdy topili Marzannę, to też mama chłopca najgłośniej krzyczała:
- Precz z zimą! Utopić ją! Chcemy Wiosnę! Gdy wracali razem do domu, mama rzekła:
- Ależ to była wspaniała zabawa. Chłopiec nic nie odpowiedział, gdyż jego klasa zajęła ostatecznie pierwsze miejsce i była to chyba zasługa jego mamy, choć nie do końca był tego pewien. |
* * *
W dzień urodzin Bartek był bardzo przejęty. Za kilka minut mieli przyjść pierwsi goście. Mama obiecała, że wszystko jest przygotowane i nie trzeba się martwić. Wiadomo jednak, urodziny ma się raz w roku! U drzwi rozległ się dzwonek. Bartek otworzył je i do mieszkania zaczęli wchodzić kolejno: Andrzejek, Kamil i Patryk z podwórka, Zosia, Adaś i Kuba z Bartka klasy. Gdy dzieci złożyły chłopcu życzenia, mama zaprosiła wszystkich do gościnnego pokoju:
- Proszę bardzo - mówiła wskazując miejsce przy stole. - Bartuś nalej dzieciom soku malinowego, a ja idę po tort.
Po chwili mamusia weszła do pokoju z czekoladowym tortem przekładanym bitą śmietaną. Na torcie znajdowało się dziewięć płonących świeczek. Mama uśmiechnęła się serdecznie. Wzrok wszystkich dzieci skierowany był jednak na wielką papierową czapkę w kształcie rożkowego loda, którą mamusia miała na głowie.
- Co się tak patrzycie dzieciaki? - zapytała. - W końcu mamy urodziny! Prawda?
Ale co to? Bartek zauważył, że dwie świeczki na torcie zgasły.
- Zaraz je zapalę - powiedziała mama i biorąc zapałki nachyliła się nad tortem.
- Mamo pali się! - krzyknął z przerażeniem Bartek.
- To dobrze, że się pali - odparła mamusia spoglądając dumnie na tort.
Wszystkie dzieci stały, jak osłupiałe. W końcu Andrzejek drżącym głosem wydukał:
- Ale... ale... Na głowie się pani pali!
Papierowa czapka mamy
stanęła w płomieniach. Zapaliła się od świeczek na urodzinowym torcie.
Mama, jak błyskawica wpadła do łazienki, odkręciła kran i wsadziła głowę
pod strumień zimnej wody. Całe szczęście, że wszystko dobrze się
skończyło. Mamusia śmiała się potem z tej przygody tak bardzo, że aż
turlała się po dywanie. Urodziny okazały się bardzo udane, ale gdy
dzieci poszły już do domu, Bartek popatrzył na mamę i krzyknął z całych
sił:
- Dość tych szaleństw, mamo! - I pobiegł do swojego pokoju.
Słyszał potem, jak mamusia mówiła do taty:
- Tak bardzo się starałam. Chciałam być najlepszym kolegą, najlepszym przyjacielem Bartusia. Tak bardzo go kocham.
- On ma wielu przyjaciół i wielu kolegów - powiedział spokojnie tatuś. - A mamę ma tylko jedną i niech tak zostanie.
W tym momencie chłopiec wyszedł z pokoju.
-
Ja też cię kocham mamo - powiedział i przytulił się do niej mocno. Mama
pogłaskała go czule po głowie, a gdy tatuś wyszedł do kuchni mama
zapytała:
- Urządzimy sobie jutro prawdziwe wyścigi na rolkach?
- Mamo - jęknął Bartek.
- Tylko żartowałam - powiedziała mama pokazując w uśmiechu białe zęby i robiąc śmieszną minę.
Bartek roześmiał się także.
|