W czasach, kiedy Powiśle nie było jeszcze dzielnicą Warszawy, tylko wsią, nieopodal miejsca, gdzie teraz jest Pałac Ostrogskich i gdzie na placyku obok wejścia do pałacowych podziemi jest fontanna z figurką kaczki w koronie - w lepiance pod wiślaną skarpą mieszkała uboga wdowa, która miała dwóch synów - Kubę i Marcina.
"Koszykarze" - mówili o nich ludzie, bo wszyscy troje, żeby zarobić na życie, wyplatali z wiklinowych prętów koszyki, które matka sprzedawała potem na targu. A czasem oprócz koszyków, sprzedawała również fujarki, które z wierzbowych gałęzi wycinał jej młodszy syn, Marcin.
Jedna z tych fujarek udała mu się nad podziw. Ledwie przyłożył ją do ust, zaśpiewała tak pięknie, aż sam się zdziwił:
- Zaczarowana, czy co?
A matka popatrzyła na niego i powiedziała:
- Nie sprzedamy tej fujarki. Zostaw ją dla siebie, synku. I graj na niej ludziom na radość. Od serca graj.
Ale zaraz potem nadeszły smutne dni. Matka zachorowała, leżała w łóżku coraz bledsza, coraz słabsza, pieniędzy w domu było coraz mniej, nie starczało na jedzenie, na lekarstwa.
I kiedy Marcin myślał, że już wszystko skończone, że nie ma żadnej nadziei, kiedy sądził, że nie pozostaje mu już nic innego, jak tylko iść i żebrać, wierzbowa fujarka zaśpiewała tak:
- Tam, gdzie promień słoneczny nie trafi,
gdzie nie sięgnie wierzbowy korzeń,
Złota Kaczka pilnuje skarbów
zatopionych w podziemnym jeziorze.
Złota Kaczka w złotej wodzie
złote pióra moczy -
takich skarbów nie widziały jeszcze ludzkie oczy.
Złota Kaczka w złotej grocie
tańczy złoty taniec -
kto się czarów nie przestraszy,
złoty skarb dostanie.
Ten, kto nocy nie będzie się lękał,
i przez lochy przeprawi się ciemne,
kto odważny, wytrwały i dzielny -
znajdzie w grocie jezioro podziemne.
- Pójdę tam! - zdecydował Marcin - Znajdę jezioro, skarb. Będziemy mieli pieniądze, kupimy lekarstwa dla mamy, jedzenie.
Ale starszy brat zatrzymał go w progu.
- Skarb pod ziemią? Tutaj?
- Jest! Na pewno jest. Fujarka mi powiedziała. Moja fujarka nie kłamie!
- Baj, baju, będzie w raju - wzruszył ramionami Kuba. - W bajki to tylko dzieci wierzą. Nigdzie nie pójdziesz i koniec.
Ale w duchu pomyślał sobie, że - kto wie? Może pod skarpą naprawdę coś jest? Nie żadna Złota Kaczka, oczywiście, ale może jacyś rabusie mieli tam kiedyś schronienie? Może coś po nich zostało? W krzakach pod urwiskiem jest dziura zawalona kamieniami. Może tamtędy wchodzi się do lochów? Więc może spróbować? Pójść tam?
Poszedł jeszcze tej samej nocy. Poczekał aż matka i Marcin zasną i poszedł. Przedarł się przez krzaki, odwalił kamienie zasłaniające wejście. Były ciężkie i śliskie, umazane mokrą gliną, ale jakoś dał sobie radę, zajrzał w głąb lochu, przez chwilę zawahał się. Ciarki mu po plecach przeleciały, bo chociaż noc była księżycowa, w środku było zupełnie czarno, ale zaraz pomyślał:
- Co mi tam ... Raz kozie śmierć! - i wszedł.
Zanurzył się w wąski, ciemny korytarz, wypłoszył nietoperze. Szedł po omacku, rękami trzymając się zimnych, śliskich ścian - w dół, w dół, ciągle w dół. Coraz niżej, aż usłyszał plusk wody. Aż w oczy buchnął mu blask złotego jeziora.
A po złotym jeziorze pływała Kaczka w złotej koronie i klekotała złotym dziobem:
- Chodzili po ziemi noce i dni,
zbierali, zbierali do beczki łzy,bo moje bogactwo calutkie jest z tych gorzkich i słonych, z tych ludzkich łez ... |
- O kim ta Kaczka mówi? - zdziwił się Kuba i zaraz na drugim brzegu jeziora zjawiło się dwóch osobników turlających wielką beczkę. Mieli czarne fraki i czarne, trójgraniaste kapelusze, a jak się zatrzymali i zdjęli z głów nakrycia, to okazało się, że na łbach mają rogi, a spod fraków wyskoczyły im ogony.
- Diabły! - przeraził się Kuba, patrząc jak rogatymi łbami biją przed Kaczką pokłony i merdają ogonami na powitanie. Obydwaj wyglądali zupełnie tak samo, ale Kaczka widocznie ich rozróżniała, bo na jednego mówiła - Mściwiec, a na drugiego - Chciwiec.
I zaraz wydała im rozkaz:
- Mściwiec, Chciwiec, opróżnić beczkę!
- Tak jest! - zasalutowali obydwaj i wylewając zawartość beczki do jeziora, wołali jeden przez drugiego:
- Będziesz zadowolona, królowo. Beczka pełniutka!
- Pozbieraliśmy łzy sierot, wdów, biedaków.
- Płakały głodne dzieci.
- I matki, które nie miały dla nich jedzenia.
- Brawo! Brawo! - zaklaskała dziobem Kaczka podpływając do brzegu.
Pogłaskała diabły po rogatych łbach, zatrzepotała błyszczącymi skrzydłami. Spod piór sypnął się deszcz złotych monet. Kuba aż ręce wyciągnął do tego bogactwa.
A diabły w krzyk:
- Na kolana przed królową!
Ukląkł, złożył ręce jak do modlitwy:
- Królowo, jestem biedny, mam chorą matkę, w domu nie ma co jeść, nie mamy pieniędzy ...
- Myślisz, że dam ci moje złoto? - zdziwiła się Kaczka.
- Niedużo, tylko trochę, żeby chociaż na lekarstwa dla mamy starczyło. I na chleb dla brata ...
- Chi -chi, chleba mu się zachciało!
- Chi -chi, lekarstwa chce kupić!
- Patrzcie, jakie ma dobre serce! - rozchichotały się diabły.
- Serce ... - zastanowiła się Kaczka. - Jeśli w zamian za złoto oddasz mi swoje serce ...
- Oddam! Zrobię wszystko, co chcesz!
- A cyrograf podpiszesz?
- Podpiszę! - zgodził się natychmiast Kuba.
Ale kiedy diabły podsunęły mu pergamin, a Kaczka podała pióro przynaglając:
- Pisz, pisz ... Ja ci podyktuję, a ty podpiszesz - przypomniał sobie, że nie umie pisać i zapytał:
- A krzyżykami można?
- Tfu! - splunął Chciwiec przez lewe ramię.
- Tfu! - poszedł w jego ślady Mściwiec.
- Wykluczone - oburzyła się Kaczka. - Wypluj to słowo. Tego, o czym mówisz, w ogóle się u nas nie używa!
- Tfu! - splunął prędziutko Kuba. Też przez lewe ramię. Jak diabły.
Kaczka zdecydowała:
- Sama spiszę cyrograf, a ty przypieczętujesz go odciskiem palca. I raz-dwa napisała na pergaminie:
"W zamian za złoto oddaję Złotej Kaczce to, co mam najdroższego - moje serce."
- Pieczętuj - przyskoczył do Kuby Chciwiec. Złapał go za dłoń, wskazujący palec zanurzył w jeziorze i z całej siły przycisnął czubek palca do pergaminu.
- Podpisał! Podpisał!
- Swoje serce oddał - ucieszył się Mściwiec, a Kaczka podpłynęła do Kuby i powiedziała:
- Będziesz jeździł po świecie
w szczerozłotej karecie,
będziesz noce miał złote,
będziesz złote miał dni,
i zapomnisz o matce
i zapomnisz o bracie,
tobie radość przypadnie,
dla nich rozpacz, im - łzy ...
I tak się stało. Kiedy Kuba podpisał cyrograf, oddał Złotej Kaczce serce i zaraz zapomniał o wszystkim. Karetą pełną złota wyjechał z podziemi, cztery konie złotymi podkowami waliły o bruk, diabły powoziły, ogony schowały pod fraki, rogi pod kapelusze, wesoło trzaskały z bata, a Kuba śpiewał, aż echo leciało po ulicach:
- Mam złote szaty,
złote dukaty,
jestem bogaty,
bardzo bogaty!
Jechał z takim przepychem, że wszyscy schodzili mu z drogi. Pojazdy zatrzymywały się, a przechodnie kłaniali się w pas, sądząc, że w ten sposób zaskarbią sobie łaskę bogacza i zasłużą na parę groszy rzuconych wielkopańskim gestem przez uchylone okienko karety.
I tak się złożyło, że na ulicę wyszedł akurat Marcin. Zobaczył karetę, za szybką mignęła mu twarz brata.
- Kuba! - ucieszył się głośno. - Jesteś, wróciłeś, znalazłeś skarb! Mama wyzdrowieje, kupimy lekarstwa!
- Precz! - wrzasnął Kuba, a diabły zawtórowały na całą ulicę:
- A pójdziesz! Huzia! Batem go!
- Jak to, dlaczego? - rozpłakał się Marcin - Przecież znalazłeś skarb ...
- Ale serca nie ma - roześmiał się Chciwiec - i z nikim się teraz bogactwem nie podzieli.
- Płacz, płacz! - świsnął nad głową Marcina bat Mściwca. - W jeziorze muszą być łzy. Dużo łez! Jak ich nie będzie, Złota Kaczka straci swą moc ...
- Kiedy w jeziorze nie będzie łez, Złota Kaczka straci czarodziejską moc ... - powtórzył szeptem Marcin i już nie patrzył na odjeżdżającą karetę.
- Straciłem brata. Złota Kaczka zabrała mu serce. Ale mnie nie wolno płakać.
Teraz wszystko zależy ode mnie. Teraz ja muszę zdobyć pieniądze na jedzenie i lekarstwa. Pójdę do Złotej Kaczki. Z fujarką pójdę.
I poszedł. A fujarka śpiewała mu po drodze piosenkę zieloną jak wierzbowe listki i nadzieja:
- Nie będzie łez, nie będzie łez,
nie będą płakać dzieci.
Nie będzie łez, nie będzie łez,
słoneczko znów zaświeci!
I tak go ta piosenka uspokoiła, że kiedy wszedł do lochu, krzyknął na cały głos, aż echo zadudniło w podziemnych korytarzach:
- Hej, hej, Złota Kaczko, jesteś tam? Hej, hej, pokaż się!
- A ty kim jesteś, żeś tak odważny? - zakwakała Kaczka.
Marcin zacisnął na moment powieki, bo go oślepił blask bijący od wody w jeziorze, od złotych piór Kaczki i korony na jej głowie, a kiedy otworzył oczy, zobaczył obok siebie Mściwca i Chciwca.
- My go znamy! - wołali jeden przez drugiego.
- Biegł za karetą.
- Pozazdrościł bratu bogactwa.
- Przyszedłeś po złoto? - spytała Kaczka.
- Tak - skinął głową.
- A czy jesteś gotów oddać mi swoje serce?
- Moje serce jest w moich piosenkach.
- Więc oddaj mi piosenki.
- Moje piosenki są w mojej fujarce.
- Wobec tego oddaj mi fujarkę. Tutaj ją rzuć, w jezioro ...
Rzucił Marcin fujarkę do jeziora. I zaraz podpłynęła gondola ze złotą zastawą pełną najprzeróżniejszych przysmaków. Rogate diabły wprowadziły Marcina na pokład i merdając ogonami krzyknęły z wielką uciechą:
- Z ludźmi się nie podzielisz!
- Sam się będziesz weselił!
- Sam? A ja przecież nie sam, tylko z wami. Z wami się weselę i z wami podzielę! - odpowiedział Marcin.
- Nie możesz się dzielić! Nie wolno! - sprzeciwiły się diabły.
- Ja wiem - z ludźmi nie wolno, ale wy przecież nie ludzie. Chyba, że te rogi i ogony doklejone ...
- Coś ty! - oburzył się Mściwiec i Chciwiec - najprawdziwsze na świecie. A my najprawdziwsze diabły.
- I apetyt też na pewno macie jak wszyscy diabli. Jedzcie, częstujcie się i nie żałujcie sobie - zachęcał Marcin, podsuwając diabłom półmiski. A do każdej potrawy dosypywał garściami sól i pieprz, i nie żałował octu, chrzanu, papryki i musztardy.
- Ale ostre, co?
- Diabelnie!
- Piekielnie!
- Piekielnie!
- Diabelnie!
- Ogień w gębie i w przełyku! - cieszyły się diabły.
- Może wody parę łyków? - zaproponował Marcin.
[...] Po tych wszystkich słonych i pieprznych, piekielnie ostrych potrawach tak je paliło w żołądkach i takie miały pragnienie, że dyszały ogniem i siarką. [...]
- Może wody?
- Oj, tak, tak!
- Najlepiej prosto z jeziora ...
Półprzytomne ruszyły na brzeg, zanurzyły łby w jeziorze, nie czując, że jest słona, zapominając, że nie ma w nim słodkiej wody, tylko łzy, które same wlały i piły, piły. A Marcin, stojąc nad nimi, przynaglał:
- Więcej, więcej! Kropelkę, butelkę, flaszeczkę, beczkę, dwie beczki, trzy beczki i jeszcze troszeczkę!
- Całe jezioro wypiją! - przestraszyła się Złota Kaczka.
W beczce jest tyle łez, że jezioro zaraz się znowu zapełni.
Podpłynęła Kaczka do brzegu, wyciągnęła szyję, żeby zajrzeć. Nie wiedziała, że beczka jest pusta ... Marcin tylko na to czekał. Raz-dwa przewrócił beczkę do góry dnem, dno przycisnął kamieniem.
- Hurra! Udało się! Beczka przewrócona. Kaczka uwięziona!
W żaden sposób nie mogła spod beczki wyjść. Szamotała się, szarpała, kwakała. Tak długo się szamotała, aż zleciała jej z głowy złota korona. A gdy zgubiła koronę, straciła czarodziejską moc. Nie wiadomo, co się z nią potem stało. Może siedzi pod tą beczką do dziś? Może w zwyczajną kaczkę zamieniona, uciekła podziemnym korytarzem daleko, daleko - tam, gdzie diabeł mówi dobranoc?
Ale chyba jednak uciekła, bo niektórzy widzieli pod skarpą wiślaną chłopaka z fujarką goniącego kaczkę.
- A sio! - wołał. - Już ja cię stąd moją fujarką wykurzę za góry, za lasy, za siódme podwórze!
Diabły też uciekły. Wypiły całe jezioro, wysuszyły je do samego dna i zniknęły, jakby ich nigdy nie było.
A co się stało z Marcinem? Ze skarbca, który został na dnie jeziora wziął parę dukatów na jedzenie i lekarstwa dla matki, a resztę zostawił dla innych. Zaraz to ogłosił. Ledwie tylko odzyskał fujarkę, podniósł ją z dna jeziora, przyłożył do ust i zagrał najpiękniej jak umiał. Ludziom na radość.
- Zaśpiewaj fujarko wierzbowa,
zaśpiewaj o słońcu nad Wisłą
i ludzi tu do mnie przyprowadź,
bo do nich należy to wszystko.
Zaśpiewaj najpiękniej, najgłośniej
i powiedz w tej swojej piosence,
że serce jest skarbem najdroższym,
że trzeba je cenić najwięcej.